Przyznam, że już wcześniej miałem do czynienia z tą książką – pomimo upływu lat, muszę stwierdzić, że nadal sądzę o niej to samo. Co? Cóż to książka geniusza o malutkich, maluteńkich ludziach rzuconych na pastwę zawistnego losu. Czy może się ona podobać? Jak najbardziej i to pomimo faktu, że książka napisana jest – kto by pomyślał – „archaicznym” językiem.
Wady książki. Jest ich kilka. Po pierwsze – trudny literacki język polski z początków XX stulecia. W powieści znajdują się miejsca, przez które trudno przebrnąć – przynajmniej mojej skromnej osobie. Uważam, że powinny znaleźć się w niej przypisy, wyjaśniające, co dane słowa oznaczają. Niestety, ze wstydem przyznam, że sam nie miałem pojęcia o znaczeniu niektórych, inne zaś miały zupełnie inny sens, niż przypuszczałem. Po drugie – z pewnością nie przypadnie wam do gustu wszędobylska złośliwość bohaterów powieści. Uwierzcie mi, jest jej naprawdę mnóstwo, we wszelkich formach, a niektóre persony nie cofają się nawet przed notorycznymi wulgaryzmami (na szczęście są na tyle niezrozumiałe z perspektywy czasu, że pewnie część z was tego nie wychwyci). I w sumie to już chyba wszystkie mankamenty.
Pozytywne strony „Marzyciela”. Przede wszystkim bardzo przypadł mi do gustu niezwykle bogaty język literacki Autora. I choćbym nie wiedział o nim, to czego nauczyły mnie lata różnych szkół, śmiało mógłbym powiedzieć, że pisał tę książkę człowiek nieprzeciętny. Jakaż to sztuka opisywać najbłahsze rzeczy, nadając im pewnej dozy piękna, subtelności czy wręcz zachwytu. Ponadto język Reymonta jest na tyle plastyczny, że dotykacie wszystkiego, co opisuje, jakby stało to tuż pod waszym nosem. Czujecie bijące od ludzi zapachy, wyobrażacie sobie ich „swojski” wygląd, ubiór, dosadny język… Słowem – wkraczacie osobiście w opisywaną rzeczywistość. To coś wspaniałego, pomimo całego okrucieństwa sytuacji, losów i ludzkich postaw.
Kolejnym pozytywem jest nietuzinkowa postać głównego bohatera – upadłego szlachcica, który został zmuszony do pracy jako kasjer na kolei. Łączy on w sobie szerokie horyzonty z zwykłym zakłamaniem, podłością i brakiem zainteresowania losem innych ludzi. Nasz Józio Pełko żyje przeszłością, swym dawnym życiem. Cały bezmiar bezsensu, który go otacza, stara się zakryć cynizmem, wyniosłością… Im bardziej stara się podkreślić swą odmienność, wyższość, tym bardziej staje się śmieszny. Im więcej mówi, tym ludzie wierzą mu mniej. Choć otacza go swoisty czar światowca, nikt nie traktuje go poważnie. Nasz upadły szlachcic nie potrafi się odnaleźć, toteż zaczyna uciekać w świat imaginacji – w świat podróży do najwspanialszych miast Europy. Ostatecznie nie wychodzi mu to na dobre.
Warto również zwrócić uwagę na świetne kreacje pozostałych pracowników kolei. Reymont w sposób iście genialny oddał ich zwyczaje – często brutalne, rozterki – chwilowe i małostkowe, tęsknoty – za czymś czego nie znają… Słowem jest to prosty świat, prostych ludzi, wyzbytych wyższych odruchów moralnych. Liczy się dla nich przede wszystkim zaspokojenie podstawowych potrzeb życiowych, głównie fizjologicznych (jedzenie, picie, seks). Nie widząc dla siebie ratunku, wszyscy oni uciekają w świat marzeń – czy to o wspaniałym, kochającym i dobrym mężu, czy o karierze w zachodnich miastach Europy lub Ameryki. Każdy z nich ma coś na sumieniu. Szlachta – wyłudzanie pieniędzy od naiwnych, bezustanne procesowanie się o wszystko, ze wszystkimi, czy też poniżanie nieposiadających tytułu szlacheckiego, choć sama nic już nic nie znaczy. Chłopi, bo tak ich wszystkich chyba mogę określić – nic tylko kombinują jak zarobić, i często wychodzą na tym źle. Są tak pazerni, tak sprytni, że sami kręcą na siebie kolejne katastrofy i klęski. W powieści można znaleźć również postawy cicho przyzwalające na różnego rodzaju malwersacje, kradzieże, burdy, rozpustę… Momentami książka szokuje – ciężko uwierzyć, że tak wyglądała Polska. Cóż, niestety bywało znacznie gorzej.
Wrócę jeszcze raz do postaci głównego bohatera. Pewnie części czytelników jego osobowość nie przypadnie do gustu. I ciężko jest się temu dziwić. Każda jego wypowiedź, nie zawsze przemyślana (choć może to wynikać z różnicy czasów), bije złośliwością, zazdrością i niechęcią do otaczającego świata. Nie będę się tutaj rozpisywał, jak potoczyły się dalsze losy Józia, ale pomimo ciężkości jego charakteru, warto się nad nim pochylić. Warto zobaczyć ewolucje tego, jak marzenia i strach przed ich próbą realizacji – niszczy, tłamsi, pozbawia sensu życia…
Czy poleciłbym wam tę książkę? I tak, i nie. Na pewno będzie trudno przebrnąć przez warstwy „archaicznego” języka Młodej Polski. Pomimo tego, uważam, że sama powieść jest uniwersalna, dlatego, że opowiada o ludziach, którzy nie mogą pozbyć się więzów, które sami sobie nałożyli. Żyją w marazmie, nie podejmując nawet próby, by odmienić swój los. Żyją chwilą, myśląc o przyszłości, choć tak naprawdę otaczają się tym, co już minęło. Są to bohaterowie rozdarci między nowoczesnością, która ich przeraża, a przeszłością, która nic dobrego im dać nie może. „Marzyciel” to powieść o dramacie ludzi bez przyszłości, którzy żyją marzeniami bez pokrycia z rzeczywistością. Słowem – to nadal aktualna historia o ludziach nie przystosowanych do życia gdziekolwiek. A tych nadal mamy sporo.
Książka została otrzymana z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.