'Czochrałem antarktycznego słonia' to 500 stron oderwania się od codzienności i wyprawa w świat pingwinów albo białych niedźwiedzi, morsów, wielorybów i całego bogactwa natury.
Jest ona podzielona na dwie części. Pierwsza to opis okolic Bieguna Północnego, a druga to opis okolic Bieguna Południowego. Te okolice są rozumiane szeroko. Czytelnik widzi mapki, więc nie można się pogubić.
Książka Golachowskiego jest wyjątkowa, bo łączy fachowość i wiedzę autora z jasnością przekazu. Widać, że autor przez lata zajmował się opowiadaniem o zwierzętach, bo narracja - bo tak to nazwę, gdyż mamy czasowość, bohaterów oraz miejsce zdarzeń i opowiadacza - no więc bo narracja jest ciekawa i elastyczna.
Mamy opisy pracy autora, opowieści o wycieczkach, o tym jakie pamięta atrakcje, co się zdarzyło, jakie widoki widziano i kogo lub co spotkano. Ale jest to część książki, bo większość stanowią ułożone w akapity opowieści o świecie arktycznym i antarktycznym. O historii tych regionów, o zdobywcach i podróżnikach, o poszukiwaczach wielorybów, o zmasowanych rzeziach na zwierzętach małych i dużych, aż wreszcie o tym, jak to teraz próbuje się odbudować populację rozmaitych gatunków. Autor zamieścił również wiele konkretnych ciekawostek, na przykład tę o szczurach przywleczonych na wyspę, jak one zmieniły ekosystem danej wyspy. Największe wrażenie jednak wywarła na mnie opowieść o wyrzynaniu morsów na Szetlandach Północnych i o wyrzynaniu wielorybów gdzie się da. Uważnie czytałam też fragmenty opowiadające o rdzennych mieszkańcach Grenlandii, Patagonii i Islandii. To ciekawe i pełne goryczy wobec Europejczyków podsumowanie tego, co myśmy zrobili ze światem. Poczułam wstyd, że gdziekolwiek Europejczyk 'wsadził nos', tam albo to zniszczył albo zawłaszczył. I wszędzie zaprowadzał swój sposób życia.
Dowiedziałam się z książki wiele o rozmaitych zwierzętach i roślinach z obu biegunów, poznałam wyspy i regiony graniczące z biegunami, dowiedziałam się czym one się różnią i co tam jest, tak jakbyśmy tam byli. Autor poznał te regiony i pisał o tym, co dobrze poznał. Ważne i wyjątkowe w tej książce jest to, w jaki sposób autor widzi świat i jak go opisuje. Widać, że napisał to znający swoją dziedzinę biolog pasjonat i polarnik. Zwróciłam uwagę na to, czytając o morsach, pingwinach, niedźwiedziach polarnych, lampartach morskich, antarktycznych słoniach itd. Zwierzęta w tej książce nie są jakąś tam grupą na tle lodowca. To stworzenia, które mają swój styl życia, określone zwyczaje, a nawet wartości rodzinne i grupowe. Stworzenia te odczuwają ból i często są bardzo przywiązane do swoich młodych. A przy tym, tworzą delikatną sieć współzależności. Gdy człowiek wytrzebił jeden gatunek, to automatycznie naruszył życie innych gatunków w danym regionie. Najbardziej koronnym przykładem jest wieloryb, który wprowadza azot do oceanu. Wyrzynanie ich tysiącami zmieniło świat oceaniczny.
Wielkim plusem książki są zdjęcia, w większości autorstwa autora.
Trzeba koniecznie przeczytać tę książkę, bo jest ona inna niż inne książki polarne, większa zasięgiem, szersza o wiedzę biologiczną.
Jest to wynik współczesnej techniki. Dzięki nowoczesnym lodołamaczom, technologii i turystyce antarktycznej, jeden człowiek jest w stanie zobaczyć tyle, czyli o wiele więcej niż pionierzy antarktyczni. Mają oni możliwość fotografowania, co zresztą opisuje autor, mówiąc o zmianie w technologii, jaka zaszła odkąd zaczął on przygodę z biegunami.
Przez to wszystko przebija się autor, który z niezłomną pasją przemierza ten świat. Książka jest w stanie zarazić czytelników bakcylem włóczykijstwa, ale nawet jeśli ktoś, tak jak ja, nie może jeździć, to na pewno dzięki tej książce przypomni sobie, że to w czym żyjemy, to coś więcej niż mali ludzie, niż pyszni zmieniacze świata, ale to na przykład stada pingwinów, które sobie żyją gdzieś hen daleko i porzucający ciepłe regiony całe ekipy, które tam żyją na statkach, w stacjach badawczych i czy na krańcach świata.