Wyobraźcie sobie świat leśny i mroczny, w którym panny dają się uwodzić niedźwiedziom, łanie i łosie pochylają karki, by podarować swoje życie ludziom, na drzewach mieszkają małpoludy, istoty pamiętające naprawdę stare dzieje tej ziemi, a pewien łapserdak, wałkoń i opij napada mnichów i rycerzy, by łoić ich z beczek wina, które później opróżnia, powoli zarastając mchem i trawą...
W tym dziwnym ale uporządkowanym świecie żyją ludzie, wilki (mają bardzo dobre mleko i dają się doić!) oraz Leemet, chłopak, którego wujek uczy mowy węży. Węże, jak zapewne wiecie, to zwierzęta mądre i rozsądne. Znają tajemnicę życia, są prawdziwymi panami lasu (dla przypomnienia: ich daleki krewny, wielki Północy Gad, siał kiedyś przerażenie wśród ludzi i bronił przez światem zewnętrznym tych, którzy mieszkali w lesie. Teraz jednak śpi i nikt nie wie, jak go obudzić).
Powieść Andrusa Kivirähka to coś absolutnie fenomenalnego. Początkowo miałem ochotę ją porównywać z „Polowaniem na małego szczupaka” J.Karila, ale to książki kompletnie nieporównywalne.
Melancholijna, przejmująca i tak naprawdę smutna opowieść o miłości, przyjaźni, przywiązaniu i rodzinie. O „naszym” świecie i tym drugim, cywilizacji i religii (wspaniały wątek opętanego szamana i syna pewnego łapacza wiatrów), wreszcie – o ludziach i tradycji, które bezpowrotni giną. Jednocześnie to istna kopalnia nawiązań i znaczeń (pomijam odniesienia do kultury estońskiej, na której się zupełnie nie znam).
Możemy „Człowieka…” odczytywać na tysiące sposobów, co czyni z niej książkę nieskończoną w interpretacjach. Wypełnioną bogactwem zdarzeń nieprawdopodobnych, ocierających się o baśniowość w najlepszym tego słowa znaczeniu, spokojną i jednocześnie burzącą krew, oniryczną, senną i tajemniczą. Świat Leemeta utkany jest z delikatnej nici pajęczyny – łatwo dajemy się złapać w sieć opowieści, ale każdy nieostrożny ruch może unicestwić las, w którym mieszka król węży. Bo dzieje głównego bohatera i jego poniekąd zwariowanej rodziny (wątek siostry, żony Misia, jest przeurokliwy) to historia o odchodzeniu – z życia, świata, pamięci i słów. Pełna humoru, nie pozbawiona brutalności i zaskakująca jak dziadek, który zbiera ludzkie kości, by wzlecieć na zbudowanych z nich skrzydłach w niebo, pozostanie w nas na długo.
I strzeżcie się kochliwych niedźwiedzi – kobiety naprawdę nie potrafią im się oprzeć!
Znakomity przekład Anny Michalczuk-Podlecki