Czytałam i słuchałam jednocześnie w oryginale, ale trochę było to jak walka z wiatrakami, ale prawdę mówiąc miałam wrażenie, że pan czyta z jakimś akcentem. Choć starał się i nawet dramatyzował wypowiedź. Ale może to specyfika prozy Joyce'a wpłynęła na moją trudność w odbiorze 'Dublińczyków"? Nie wiem, ale to najtrudniejsza książka po angielsku jaką czytałam. No może poza próbami Shakespeare'a. Strumień świadomości po angielsku już kiedyś czytałam, więc myślałam, że pójdzie mi lepiej. Zresztą, książkę dostałam w prezencie.
Książka składa się z 15 opowiadań. W wydaniu jakie posiadam wstęp napisał Kewin Dettmar. Zwraca on uwagę na fakt, iż w tym samym czasie publikował swoje dzieła Zygmunt Freud. Pewnie to wpłynęło na Joyce'a. Inne zestawienie w wym wstępie to odwołanie od 'Heart od Darkness' Conrada. W każdym razie już nawet czytając te opowiadania z takim trudem jak ja to robiła, widać, że Joyce miał niebywały dar wczuwania się w subiektywny nastrój opowiadanych postaci. Widać też szczegóły miejsc. Trudność w lekturze nie wynikała z trudności słów, bo w sumie nie były one trudne, ale z dodatkowej treści. Te opowiadania są trochę jak poezja, w której sens wynika z dodatkowej treści. Przy kilku opowiadaniach czytałam i czytałam, ale nie mogłam ogarnąć myśli głównej. I jeszcze te zagadkowe puenty. Niby piękne, niby ciekawe, ale epicko niewiele wnoszące do treści. Albo inaczej, zbyt wysublimowane.
Najbardziej spodobały mi się dwa opowiadania: 'A little cloud' i 'A painful case'. Po prostu dylematy głównych postaci były mi przynajmniej znajome, jeśli nie bliskie. W jednym z nich bohater spotyka przyjaciela, który roztacza przed nim obraz podróży po wielkim świecie, wolności po prostu. Ten wraca do domu, do żony, która nie jest tak piękna jak te hurysy z opowieści kumpla, do płaczącego dziecka i przeżywa moment buntu. No i kluczowa puenta. W drugim opowiadaniu mamy historię miłości, która skończyła się tak nijak, a potem bohater dowiedział się, że ona przeżywała to głęboko. No i puenta.
Najbardziej niezrozumiałe było dla mnie opowiadanie ostatnie 'The dead'. Dwa razy je czytałam, żeby się połapać na czym polegał problem Gustawa: czy że żona była jego urojeniem, czy to on był duchem, czy oboje byli duchami, czy on ją udusił. Dopiero pan Gołębiowski z LC mi wyjaśnił, za co mu dziękuję. I tak poza mistrzostwem stylu, poza kunsztem epickim, to to przepięknie skonstruowane opowiadanie wydaje mi się wydmuszką. Facet przeżywa załamanie i świat mu się załamuje, bo żona wyjawiła mu sekret z młodości. Ja czytając odniosłam wrażenie, że ten Gustaw był zaborczy i despotyczny oraz potwornie zaborczy o każdą jej myśl. Nawet to jego przymierzanie się do toastu wskazuje na jego głębokie problemy z interakcjami międzyludzkimi. Wcale jej się nie dziwię, że mu nie chciała powiedzieć. O ile dobrze zrozumiałam wstęp tego profesora, to mówi on, że Joyce bał się, że Gustaw jest jego odbiciem z przyszłości. No, miał się czego bać, bo to był dziwny człowiek. Wciąż uważam, że to zakończenie jest dziwne i on ją chyba udusił.
Ale jeśli nie odnosić literatury do życia i cieszyć się jej pięknem samym w sobie, to ta książka jest piękna. Jeśli zacząć się wgłębiać w jej racjonalność, to ci Dublińczycy mieli większe problemy psychiczne 100 lat temu niż my Polacy teraz. Podobieństwo losów pewnie.....