Każdy człowiek ma w swoim życiu coś, co jest dla niego cenne i nie chce tego utracić. Dlatego właśnie jedną sprawą jest chęć pielęgnowania i dbania o ten skarb, by został z nami jak najdłużej, a już zupełnie inną, gdy wcale nie staramy się o niego dbać i nie robimy nic, choć wiemy, że ucieka nam między palcami. Wówczas, gdy stracimy to coś, co było dla nas tak cenne, możemy mieć pretensje tylko i wyłącznie do siebie, ponieważ to z powodu naszej ignorancji owy skarb stał się nam niezwykle odległy, nieosiągalny.
„I choć raz tylko złamane serce nie czyni mnie ekspertem w tej dziedzinie, jestem pewna, że aby w pełni odzyskać siły po zawodzie miłosnym, potrzebny jest nie tylko czas, ale i coś, co zdoła zapełnić pustkę wywołaną odejściem ukochanej osoby."
Emily Giffin to młoda, amerykańska autorka, która na rzecz pisarstwa porzuciła karierę prawniczą. W Polsce nie jest ona bardzo znana, jednakże jej książki cieszą się pochlebnymi opiniami i wieloma słowami uznania. Dotychczas w naszym kraju ukazały się cztery jej powieści: „Dziecioodporna”, „Coś pożyczonego”, „Coś niebieskiego” oraz „Sto dni po ślubie”. Ja spotkałam się z tylko jedną książką tej autorki, jednak jestem pewna, że nie jest to moje ostatnie spotkanie.
Bohaterką tej powieści jest Ellen, świeża mężatka, która wyszła za niemalże idealnego mężczyznę. Andy, jej mąż, jest czułym i kochającym facetem, który darzy Ellen niezwykłym uczuciem. Ich związek układa się wspaniale, oparty na wzajemnym zaufaniu i przyjaźni. Mogłoby się wydawać, że jest to związek idealny, jednak przeszkoda, która pojawia się na drodze Ellen, może zaważyć na dalszym życiu jej i jej męża. Bohaterka sto dni po swoim ślubie, przypadkiem spotyka Leo, swojego byłego chłopaka, którego darzyła wówczas niezwykle silnym i intensywnym uczuciem. Ellen, mimo tego, że jest mężatką, zdaje sobie sprawę, że uczucia do Leo nigdy tak naprawdę nie wygasły, a miłość do niego wciąż się tli, choć teraz zupełnie innym płomieniem.
„Każda kobieta rozumie różnicę między tym, którego poślubiła, a tym, który jej się wymknął."
W „Sto dni po ślubie” historia Ellen jest o tyle realna, gdyż zdajemy sobie sprawę, że może przydarzyć się niemalże każdemu. Autorka niezwykle plastycznie przedstawia nam tę opowieść i mimo tego, że wydaje się ona prawie, że banalna, nic nie przeszkadza w tym, by całkowicie się w niej zatracić i do końca kibicować bohaterce, bo dokonała odpowiedniego wyboru, w zależności oczywiście od tego, co rozumiemy przez wyraz „odpowiedni”. Wybór, który jest dobry dla Ellen? Dla jej męża? Czy może dla ich małżeństwa? Emily Giffin poprzez swoją historię stara się przekazać nam wiele rzeczy, a jedną z nich jest to, że kompromis nie zawsze jest rzeczą dobrą, która niesie za sobą same pozytywy. Często jest on jednym z kamieni lądujących na plecach cierpiącego, a czasami ślepym zaułkiem, który może doprowadzić do zguby i zatracenia.
Ellen, spotykając na swojej drodze Leo, początkowo broni się przed uczuciami, napływającą tęsknotą i chęcią, by spotkać się z nim jeszcze raz, zadzwonić, porozmawiać. Tłumione uczucia nie zostają jednak zatrzymane na zbyt długo, a zwątpienie Ellen w małżeński związek jest zwróceniem uwagi na to, że nie trzeba iść z kimś do łóżka lub go pocałować, by dokonać zdrady. Rozumiem jednak, że spotkanie z dawną miłością, w dodatku, gdy uczucia do końca nie wygasły, było dla Ellen wydarzeniem niezwykle trudnym, wystawiającym na bezlitosną próbę jej miłość do Andy’ego. Czasami bardzo ciężko jest oprzeć się nam kuszącej propozycji, sytuacji, jednak to właśnie sprostanie temu wyzwaniu czyni nas naprawdę silnymi ludźmi.
Powieść napisana przez Emily Giffin jest niezwykle ciekawa i wciągająca, a dodatkowo uatrakcyjniają ją od czasu do czasu pojawiające się retrospekcje. Wspomnienia te są jednak zbyt cienką linią odgrodzone od rzeczywistości, dlatego momentami ciężko było mi zrozumieć, co tak właściwie ma teraz miejsce. Retrospekcje czy teraźniejszość? Nie jest to jednak zbyt duży minus, ponieważ dzięki temu zabiegowi powieść staje się jeszcze przyjemniejszą książką. Osobiście uważam, że zdecydowanie warto poświęcić jej trochę czasu, poznać historię Ellen i być może nauczyć się czegoś nowego. Nie jest to książka, która zachwyca, jednak zdecydowanie pozwala na miłe spędzenie czasu.
„Właściwie to coś, o czym marzy każda dziewczyna, którą rzuci facet. Że kiedyś pożałuje, wróci i powie jej o tym… A najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że ty niczego nie żałujesz."