"Łowca złodziei" to pierwszy tom najnowszej trylogii Stephena Deasa. Brytyjski autor w Polsce zasłynął z powieści "Adamantowy Pałac", która swoją premierę miała w poprzednim roku pod patronatem wydawnictwa "Dwójka bez sternika". Jego najnowsze dzieło nie wychyla się spośród innych, stojących na sklepowych półkach, nie dajcie się jednak zwieść przeciętnemu opisowi tomu. "Łowca złodziei" ma zadatki na naprawdę oryginalną trylogię, która podobnie jak wiele przed nią, na początku da czytelnikowi przedsmak tego co na niego czeka w następnym tomach.
Deephaven to miasto odbudowujące się po wojnie domowej, która przetoczyła się przez nie kilka lat tamu... i dom pewnego zuchwałego złodziejaszka. Berren, podobnie jak wielu innych chłopców w jego wieku, jest sierotą. Jednym z tych dzieci, które przyszły na świat w czasie wojny i bardzo szybko zostały porzucone, zdane tylko na siebie. Aby przeżyć chłopak kradnie. To odcinane od pasów sakiewki dają mu jedzenie i dach nad głową. Brak daniny dla swojego mistrza oznacza lanie i groźby, a czasami nawet coś więcej. W dniu wieszania skazańców, co zdarza się nie co dzień, na głównym placu miasta zebrało się mnóstwo ludzi, więc trudno było nie skorzystać z takiej okazji. Berren przemykał od jednego gapia do drugiego stając się z chwili na chwilę bogatszy, jednak na jego szczególną uwagę zasłużył człowiek, który stał na drewnianym podwyższeniu obok skazańców. Mężczyzna, który ich złapał, łowca złodziei. Śledzenie łowcy było głupim pomysłem, jednak okradnięcie go z nagrody, którą otrzymał za schwytanie przestępców, okazało się być jeszcze głupsze. Król łowców złodziei, najlepszy w swoim fachu pośród wszystkich w mieście szybko go znalazł i to pod dachem jego mistrza. Jeżeli Berren łudził się choć przez chwilę, że ten go ochroni, to te myśli szybko zniknęły z jego głowy. Opiekun go sprzedał i to dosłownie, za jednego groszaka. Teraz chłopcu przyjdzie zapłacić za swój wybryk. Jego śmiałość może jednak okazać się szansą na nowe, lepsze życie. Mistrz Syannis jest szlachetnym człowiekiem o tajemniczym pochodzeniu, jednak jest również niebezpieczny i posiada umiejętności, które mogą pomóc jego nowemu podopiecznemu wyrwać się z ulicy, jeżeli tylko będzie tego chciał.
Duet zaprezentowany czytelnikowi w "Łowcy złodziei" przez twórcę fabuły Stephena Deasa to nie, nie wiadomo co. Mistrz i jego uczeń. W tym przypadku łowca złodziei i kieszonkowiec, czyli budzący w swoich ofiarach strach zabójca i zwykły szczur ze slamsów to coraz częstsze zjawisko w powieściach fantasy. Niektórzy już z góry przekreślają książki o takim zarysie, nawet nie zagłębiając się w ich treść, wystarczy im opis umieszczony z tyłu okładki. Ta dwójka bohaterów ma jednak to "coś" co wyróżnia ich spośród innych. Najprawdopodobniej główna rzecz leży w tym, że bohaterowie powieści są niesamowicie sympatyczni, a Berren do tego jeszcze momentami zabawny. Znowu drugą sprawą jest tajemnica, która otacza Mistrza Syannisa. Mężczyzna pochodzący z egzotycznych wysp, szlachetnie urodzony, posiadający zadziwiające umiejętności szermiercze, wie o swoim uczniu coś o czym on nie ma pojęcia, zresztą czytelnik też nie. Do tego dochodzi jeszcze cudaczny sztylet odnaleziony przez młodzieńca w pokoju swojego opiekuna, i pojawiają się kolejne znaki zapytania. A autor? Wcale nie zamierza nam na nie odpowiadać! Przynajmniej nie w tym tomie.
Przygody Syannisa i Berrena nie są czymś, co miałoby znaczenie dla całego świata książki. Zadanie, którym się zajmuję łowca złodziei, to złapanie szajki piratów, która grasuje w porcie. Wiadomo, tu przesłuchanie jednej osoby, tam zabicie kilku, kogoś zakucie w kajdany i pilnowanie, aby przy okazji nikt nie uciął głowy twojemu uczniowi, który wszędzie się pałęta mimo wyraźnego zakazu. Berren dodatkowo jeszcze próbuje uporać się ze swoimi własnymi demonami, które występują w postaci kolegów, a teraz wrogów, z byłego fachu. Mimo jednak braku fajerwerków znowu pojawia się to "coś", co powoduje, że od książki nie można się oderwać. Po raz kolejny autor pokazuje nam niby nic, jednak to "niby nic", co jest standardem w książkach przygodowo-fantastycznych otoczone jest dynamiczną akcją, w której nie brakuje walki i ofiar z wyraźnym opisem scen krwawych, ale bez użycia przesadyzmu. Po prostu czytając "Łowcę złodziei" nie poznamy szczegółowo anatomii człowieka.
Styl Stephena Deasa jest bardzo łatwy w odbiorze i przyjemny. Czytając jednak "Łowcę złodziei" momentami można uznać go za banalny. Autor pozostawił w książce wiele niedociągnięć, które widocznie pokazują czytelnikowi, że dana informacje, na przykład na temat wiedzy Syannisa o Berrenie nie zostaną rozbudowane w tym tomie. Takie kawałeczki zanikają pośród szybkiego rozwoju tempa akcji. Do tego jeszcze pozostaje wiele pytań i zdarzeń, które nie znalazły teraz dla siebie miejsca na rozwinięcie. To wrażenie, jak wiele innych powinno jednak minąć z czasem, kiedy w ręce odbiorcy trafi kontynuacja trylogii, a niewyjaśnione rzeczy i pytania bez odpowiedzi znajdą swoje ujście. Najdotkliwszym dla książki minusem, który raczej nie zostanie uzupełniony z następnym tomem jest brak mapki miasta Deephaven. Podczas czytania lektury jej odbiorca może mieć pewne problemy z ustaleniem położenia bram, dzielnic i karczm, a tych Stephen Deas wymienia dość sporo.
"Łowca złodziei" Stephena Deasanie nie jest czymś nowym, niewykorzystanym jeszcze przez innych pisarzy. Jednak od pierwszego tomu o przygodach młodego złodziejaszka i jego Mistrza łowcy złodziei bije taka aura, że niemożliwe jest aby poszukiwacz dobrej fantasy przeszedł obok tej pozycji obojętnie. Nie mogłam się doczekać aż książka trafi w moje ręce. Przez cały tom przeszłam w dwa wieczory i teraz po zakończeniu lektury z niecierpliwością będę oczekiwała jakichkolwiek wieści o wydaniu kolejnej części. Jak mam nadzieję, jeszcze lepszej od tej.
Drugi tom trylogii zatytułowany "The Warlock's Shadow" został nominowany do prestiżowej nagrody David Gemmell Legend Award, przyznawanej najlepszym powieścią fantasy.