Życie uczy nas pokory, elastyczności i odnajdywania w sobie pokładów uczuć i umiejętności, o które siebie nie podejrzewaliśmy. Nie podejrzewali też nasi bliscy, którym przychodzi się czasem oprzeć na nas bez nadmiernej wiary w nasze możliwości, bez szczególnego entuzjazmu i z wahaniem, które nie znika przez wiele kolejnych dni.
Bohaterka "Szczęścia dla zuchwałych" nie jest ewenementem literackim. Niejednokrotnie osoby beztroskie, zamknięte we własnej, banalnej wersji życia, bywają zmuszane przez ich twórców do podejmowania niezwykle ważnych decyzji i diametralnego zmieniania dotychczasowego życia, czy też zmuszane do zachowań kompletnie im dotąd obcych. Często jednak bywa, że podążające za tym schematem powieści obyczajowe, są słabo skomponowane, przewidywalne i prowadzą nas do zniechęcenia i znużenia po kilkudziesięciu stronach. Tutaj tak nie jest.
Bohaterka książki - Marie - nie przewidywała powrotu do życia sprzed lat, nie wiązała przyszłości z biznesem rodzinnym, z którego zrezygnowała trochę na własne życzenie, trochę pod wpływem niewiary ojca, mimo miłości do żeglarstwa i zainteresowania pracą w stoczni jachtowej. Dla niej ten etap życia został zamknięty dawno, gdy w wieku siedemnastu lat okazała się być nieodpowiednią kandydatką do prowadzenia rodzinnej firmy.
"Całe dzieciństwo i młodość spędziłam w stoczni, całe moje cholerne życie to były żagle. Chciałam wszystko wiedzieć, poznać, chłonęłam wszystko jak gąbka. Pragnęłam tej stoczni bardziej, niż czegokolwiek na świecie. To była moja stocznia. Ojciec o tym wiedział." (str.211)
Teraz, po ponad dziesięciu latach, na skutek choroby siostry nie tylko musi wrócić do zajęć, którym z pasją przyglądała się w młodości, ale też pogodzić ową denerwującą swą nagłością pracę z opieką nad nie jednym człowiekiem, ale całą rodziną.
Chory człowiek jest trudnym partnerem. Często z jego ust padają słowa, które wbijają się głęboko w serce pozostawiając w nim ranę na długie lata.
"Tak, to ty na to zasłużyłaś żeby być chora! Ty zawsze żyłaś chwilą, o nic się nie martwiłaś. Dla ciebie liczą się tylko imprezy i zabawa. Nie ma nic, dla czego warto by żyć, i nikogo, komu by cię brakowało, nikogo, kto cie potrzebuje. To ty powinnaś być chora, nie ja!" (str.452)
Dzieciaki, widzące cierpiącą matkę, nie rozumieją potrzeby zmiany zachowania, wyzbycia się głośnych nawyków ani czegoś, co dorośli z powagą nazywają "kompromisem". Współpracownicy Christine - mądrej, opanowanej, odpowiedzialnej - nie wychodzą naprzeciw zastępującej ją panience, która powodowania niewiarą jej ojca,zakłada sobie za cel pracy "uśmiechać się i prowadzić small talk".
To powieść obyczajowa, zatem jak należało się spodziewać, Marie zacznie powoli wchodzić w kompletnie dla niej odległy świat, zdobywać zaufanie, ukazywać twarz zupełnie odmienną od noszonej dotychczas, pozbawionej trosk maski.
"W ostatnim czasie ciągle budziły się we mnie wspomnienia i dawno zapomniane uczucia, które - w połączeniu z chorobą Christine i nieustanym podskórnym lękiem o nią - powoli zaczynały kruszyć moją powłokę" (str.300)
Co więcej, napotka także miłość, pojawiająca się ze strony, która potwierdzić może nasze bardzo polskie powiedzenie: kto się czubi ten się lubi. Zmieni swoje życie, odnajdzie nowe pasje. tylko... czy to wszystko, tak nagle spadające na jej nieprzywykłą do nadmiaru pracy, niepokorności dzieci i sztywności biznesowych zachowań głowę, nie przekroczy jej chęci, prób i nadziei? Czy zdoła odnaleźć niezbędny spokój a obok osobę, która pomoże wydostać się na powierzchnię, gdy toniemy w desperackich aktach próby radzenia sobie z nieznanym i zbyt trudnym dla jednych kobiecych rąk?
Wszystkie pytania, wszystkie nadmienione sytuacje brzmią jak zbiór oczywistości, przewidywalnych zmian akcji i uroków życia splecionych z troskami w sposób bardzo typowy dla gatunku, jakim jest powieść obyczajowa. Nic nowego, moglibyśmy orzec.
Skąd więc moja wysoka ocena i bardzo ciepły stosunek do książki Petry Hulsmann? Otóż jest to książka, która w swej stylistyce, sposobie podania emocji, plastycznych opisach zmiennych emocji, jest tak zgrabna, tak przekonująca i ładna językowo (ukłony dla pani tłumaczki), że stanowi omalże wzór powieści obyczajowej godnej najwyższych not.
Tutaj we właściwych momentach wybuchamy śmiechem, w idealnych płaczemy rzewnymi łzami i trzymamy za pewne sprawy kciuki tak mocno, że aż nas samych to dziwi.
Po raz kolejny dostałam do ręki książkę spoza kręgu moich zainteresowań. Nie, nie na siłę ale z przymrużeniem oka, na pokuszenie. I po raz kolejny jest to proza dobra, proza, dzięki której nadal otwieram nowe drzwi w świecie literatury. Przedziwne to dla mnie ale i zdecydowanie warte podziękowań.
Zaś samą książkę polecam zarówno fanom gatunku jak i osobom, które mają ochotę poznać obyczajowe powieści z ich najlepszej, profesjonalnej, naprawdę wyjątkowo udanej strony.