Książka „Wszystko, czego o sobie nie wiemy” to moje pierwsze spotkanie z Judith Lennox. Nie miałam wobec niej żadnych oczekiwań poza zachęcającym opisem.
Akcja rozpoczyna się w 1937 roku, kiedy po śmierci Hugh Craxtona okazuje się, że miał on jednocześnie dwie żony, a żadna z rodzin nic o sobie nie wiedziała. Wraz z upływem czasu poznajemy ich coraz bardziej, a jak nietrudno się domyślić w 1939 roku obserwujemy także wybuch II wojny.
Judith Lennox napisała książkę o kobietach. Fakt, że druga żona Craxtona, Sophie miała synów znaczy więcej dla niej samej niż dla czytelnika. Poznajemy chłopców a później mężczyzn z perspektywy patrzącej na nich matki. Prowadzi ona pensjonat dla osób, które straciły dach nad głową wskutek działań wojennych, nieustannie drży o synów – żołnierzy i usilnie stara się zapomnieć o kłamstwie w jakim żyła przez prawie dwadzieścia lat.
Pierwsza rodzina Craxtona natomiast to dwie córki i tutaj już bierzemy w pełni udział w ich perypetiach. Obserwujemy zmagania Rowan z poszukiwaniem miłości, otrąceniem przez ukochanego i znajomościami z innymi mężczyznami. Uczestniczymy także w jej szpitalnej pracy, patrzymy jak na Londyn spadają bomby. Jesteśmy też obecni w życiu młodszej córki, Thei, która odnajduje siebie w pracy archeologa, a później walczy z dylematem czy spełniać marzenia.
Sama wojna jest jakby tłem. Oczywiście zdarzają się naloty, bombardowanie, zwłaszcza, że akcja w większości rozgrywa się w Londynie. Thea pokonuje morderczy marsz we Francji, aby dostać się do portu, niezauważona przez niemieckich żołnierzy, synowie Sophie walczą na froncie a Rowan opatruje ciężko rannych. Jednak autorka wykazała się tu brakiem odwagi. Dookoła giną ludzie, ale nieznaczący dla fabuły, spadają bomby, ale do pewnego czasu wszystkim udaje się ich uniknąć, (a jak już to przecież odbudujemy co trzeba). Latają samoloty, ale wtedy zaszywamy się w schronie. Jestem przyzwyczajona już niejako do gwałtownych śmierci postaci i przyznam, że fakt, że bohaterowie wychodzili obronną ręką z działań wojennych był chyba dla mnie zaskoczeniem. Brakuje trochę ukazania grozy frontu, nie dostajemy zbyt wielu informacji stamtąd poza tym, że mężczyźni dostają przepustki i z nich wracają, a kobiety tęsknią, bo nie widują ich miesiącami. Większy fragment autorka poświęciła Operacji Overlord. Ale to byłoby w zasadzie wszystko.
Z jednej strony trochę mnie to irytowało, ponieważ jakoś niewiarygodnie się czyta książkę, gdzie wojna, która zdominowała cały świat jest tylko tłem. Z drugiej strony, nieco autorkę rozumiem. Ta książka była przede wszystkim książką o ludziach, ich uczuciach, dramatach, historii. Gdzieś pośród wojennej zawieruchy, życie toczyło się dalej. Ludzie zakochiwali się, niektóre serca były łamane a niektóre znajdowały swoje szczęśliwe zakończenie.
Sam styl autorki był nieco męczący. Opisy ciągnęły się niejednokrotnie przez kilka stron, a pani Lennox przeskakiwała od postaci do postaci bez żadnego wyraźnego podziału, co było dezorientujące. Parę razy w gąszczu imion koleżanek Sophie czy przyjaciół Theo zdarzyło mi się zastanowić: „a kto to w ogóle jest?” Niemniej potrafiła zainteresować na tyle, że chciałam po prostu wiedzieć czym zakończą się losy każdej z kobiet. Jest to dobra książka obyczajowa, (choć może koniec końców niewiarygodna, bo trudno mi sobie wyobrazić utrzymywanie w tajemnicy posiadania dwóch rodzin przez dwadzieścia lat), nie jest to jednak książka o wojnie w takim stopniu w jakim oczekiwałam.