Zabierając się za „Igrzyska śmierci”, znałam już historię z filmu z niesamowitą Jennifer Lawrence, która swoją grą aktorską sprawiła, że Katniss nie można było nie pokochać. Znałam też Peetę, Gale’a, Haymitcha, Cinnę, małą Rue, ale przede wszystkim znałam zakończenie. Mimo to książka wywarła na mnie ogromne wrażenie – cóż, nie odkryję Ameryki stwierdzeniem, że wersja papierowa jest w większości przypadków lepsza od swojej ekranizacji, a że jestem fanką akurat tego filmu, to taka opinia w moich ustach oznacza coś naprawdę wartego uwagi.
Przechodząc jednak do książki…
Katniss Everdeen jest jedną z moich ulubionych bohaterek wszechczasów. Dziewczyna rzuca cień na własne bezpieczeństwo, dbając o przeżycie rodziny i w tym celu nielegalnie polując czy też pobierając jedzenie z Pałacu Sprawiedliwości, za co do puli trybutów losowanych podczas dożynek dostaje dodatkowe wpisy ze swoim imieniem. Stawia na szali swój udział w igrzyskach oraz, co za tym idzie, swoje życie, byleby tylko ocalić jej bliskich. Jednocześnie postanawia, że nigdy nie wyjdzie za mąż i nie będzie mieć dzieci, gdyż nie potrafiłaby skazać ich na takie piekło.
Dzień dożynek to prawdziwy test jej odwagi. Nie powiem Wam, czego dziewczyna wtedy dokonuje, za to przyznam, że podczas czytania tych scen sama zaczęłam się zastanawiać, co ja bym zrobiła na jej miejscu, czy znalazłabym w sobie tyle siły, by postąpić równie bohatersko. I ponownie - mimo znajomości rozwiązania problemu w filmie, tutaj akcja na nowo mnie zaskoczyła. Nie z powodu jakichś różnic w wydarzeniach, ale dzięki sposobowi, w jaki Suzanne Collins opisuje wszystko, co dzieje się wokół głównej bohaterki, dzięki temu, jak przedstawia nam świat oczami Katniss.
Jej charakter jest godny podziwu i tu znowu ukłon w stronę autorki za taką kreację postaci. Zwinna, sprytna, inteligentna, skłonna do gigantycznych poświęceń i umiejąca szybko dostosować się do sytuacji – dawno tego nie było w literaturze i to zdecydowanie jest jeden z czynników, które przesądziły o sukcesie trylogii. Do tego walczyła do końca, nawet gdy wszystko obróciło się przeciwko jej szczęściu. Ciągle wierzyła w pomyślny scenariusz, jej optymizm był chorobliwie zaraźliwy zarówno dla czytelnika, jak i dla widza.
W sprawie innych bohaterów – cóż, uwielbiam Peetę Mellarka. Ach, jak ja bym chciała, żeby mój facet był tak jak on…! I tutaj gigantyczny plus dla pani Collins za kolejną kreację – wielokrotnie nie wiedziałam, czy czyny Peety świadczą o tym, że chce pomóc Katniss czy też jej zaszkodzić. I sama w to nie wierzę, ale to tylko sprawiło, że pokochałam go bardziej. Podobnie miałam w przypadku Damona z „Pamiętników wampirów”… i jak się raz zaczęło z pięć lat temu, tak ciągle nie minęło dzięki obsadzeniu w tej roli Iana Somerhaldera. Ale wracając do tematu…
Co do Gale’a, drugiego bohatera męskiego, którego nie mogło zabraknąć w powieści tego typu, gdyż obecnie trójkąt miłosny niemal gwarantuje sukces – nie wiem, czy taki był cel autorki, ale nie lubię gościa. Jest miły, czarujący i w ogóle, ale psuje mi chemię między Katniss i Peetą, za co z miejsca dostał ujemne punkty. Mówcie, co chcecie, nie przekonam się za Chiny, że uczucie między nim a Katniss byłoby właściwe!
Oprócz dramatu Igrzysk, ich akcji powiązanej z dość krwawą jatką oraz trójkąta miłosnego mamy również sporą dozę komizmu. Postacie takie jak Haymitch, Caesar, Effie wprowadzają mnóstwo zabawnych sytuacji i dialogów – wierzcie mi, nie sposób się nie śmiać, mimo że zewsząd otacza nas ogrom okrucieństwa prezydenta Snowa.
Właśnie, okrucieństwo. Istnieje od starożytności i mimo że wszyscy byliśmy i jesteśmy jego świadkami w codziennym życiu, ciągle nie umiemy go powstrzymać. Jestem pewna, że wszystkie powstające obecnie dystopijne wizje świata mają w sobie cząstkę, która z pewnością pojawi się w przyszłości i doprowadzi do urealnienia rzeczy opisywanych w takich powieściach jak właśnie „Igrzyska śmierci” czy recenzowana już wcześniej przeze mnie „Atrofia”. Przecież rozmiar okrucieństwa rośnie w zastraszającym tempie, mimo że świat zdaje się tego nie zauważać, a taka obojętność nigdy nie przynosi pozytywnych efektów. Czy tylko ja nie byłabym zdziwiona, gdyby w ciągu kolejnych stu do dwustu lat w jakimś kraju władze rzeczywiście wprowadziłyby takie igrzyska, by siać postrach i trzymać obywateli w ryzach poprzez terror?
Odnosząc się już bezpośrednio do książki, mój egzemplarz nabyłam z wymiany i niestety jest on już z okładką filmową, jednak wciąż liczę na to, że przy kupnie całej trylogii w formie pakietu (tak bardziej się opłaca niż tylko drugi i trzeci tom) upoluję okładkę typowo książkową. Obie bardzo mi się podobają i muszę przyznać, że po przeczytaniu książki nabierają nowego znaczenia.
Podsumowując, jedyny element historii, do którego nie jestem przekonana to Gale, chociaż jestem pewna, że jeśli Peeta i Katniss zejdą się w kolejnych tomach, to wybaczę Gale’owi jego uczucie do Kotny (jak ją G. zwykł nazywać – uroczo, nie?). Poza tym jestem książką zachwycona! Wywołała u mnie całą gamę emocji. W sumie po ostatnich moich recenzjach wychodzi na to, że najchętniej wszystko bym oceniła na 10 punków, ale mówi się trudno, że akurat na recenzowanie takich książek padł wybór. Niedługo posypie się trochę gorszych ocen – tutaj jednak nie ma o takiej mowy!
Gorąco polecam! Zaufajcie mi, że to jedna z ciekawszych pozycji ostatnich lat i mimo że lubię zarówno Harry’ego Pottera, jak i nie mam nic do Zmierzchu, tak ustawienie Igrzysk w tym samym szeregu w jednym z cytatów z tylnej okładki nieco mnie ubodło, bo cała trylogia powinna stanąć na znacznie wyższej półce.
POLECAM!