Jasmin Schreiber jest biolożką i pisarką. Mieszka w Hamburgu i Frankfurcie nad Menem. „Rów Mariański” jest jej literackim debiutem.
Dwudziestoletnia Paula, kiedyś pełna energii i życiowych planów, po śmierci ukochanego brata nie umie się w życiu odnaleźć. Przerywa naukę, popada w depresję, odcina się od wszystkiego i wszystkich. Dziewczyna nie widzi dla siebie przyszłości. Trwa w zawieszeniu, otępieniu i nie potrafi ruszyć dalej. Coś w jej świecie zaczyna się zmieniać, kiedy poznaje na cmentarzu pewnego dziwnego, starszego dżentelmena, który również stracił bliską osobę. Tę dwójkę podczas wspólnej pełnej przygód podróży połączy coś, co zmieni ich oboje na zawsze.
Wiecie co? Chyba pierwszy raz po lekturze powieści nie wiem, co mam napisać. Może powinnam odczekać kilka dni i dopiero na spokojnie podejść do tematu, ale tych kilku dni na czekanie nie mam, dlatego na gorąco postaram się przedstawić, co mnie tak bardzo w powieści zachwyciło, że nie potrafię wydobyć z siebie kilku sensownie sklejonych słów. Właściwie mogłabym streścić swoje odczucia w jednym, maksymalnie trzech zdaniach. Ta książka jest niesamowita! Musicie ją przeczytać. No musicie, choćby miałaby to być jedyna pozycja, po jaką sięgniecie w tym roku.
A teraz do rzeczy. Do przeczytania powieści zachęciła mnie urokliwa okładka, ale nie tylko, bo jej, równie tajemniczy, tytuł nie zapowiada tego, co znajdziemy w środku. Tytułowy Rów Mariański to najgłębszy znany rów oceaniczny na Ziemi i jednocześnie niezwykle celna metafora otchłani rozpaczy, z której powoli wyłania się w powieści Paula. Odniesienia do owej głębokości Rowu znajdziemy również w tytułach rozdziałów, a im bliżej końca, tym owa głębokość się zmniejsza, co symbolizuje proces powrotu do życia po przeżytej stracie i okresie żałoby. Jasmin Schreiber napisała powieść, która czasem jest smutna i potrafi złamać serce, a czasami jest tak bardzo zabawna, że rozbawia do łez. Przez cały czas jednak jest to wzruszająco szczera opowieść o tym, jak radzimy sobie ze stratą, jak powoli uczymy się żyć, kiedy umiera bliska nam osoba, jak jesteśmy bezradni, bezbronni, jak miotamy się w swoich emocjach. Jestem pod ogromnym wrażeniem, jak pięknie, z jakim wyczuciem, jak obrazowo można pisać o stracie, depresji, o radzeniu sobie z żalem, wyrzutami sumienia i odbijaniu się od najgłębszego dna. Debiut Schreiber to piękna, cudowna w swojej prostocie opowieść, którą każdy powinien przeczytać.
Równie piorunujące wrażenie zrobiła na mnie kreacja bohaterów i relacja, jaka się między nimi tworzy. Fabuła być może nie jest jakoś specjalnie odkrywcza, ale też nie o nią tak naprawdę tu chodzi. Mamy tu nieco zdziwaczałego staruszka, młodą dziewczynę, która nie widzi sensu życia, psa, kurę, urnę i nie pierwszej świeżości kamper, którym ta osobliwa mieszanka wyrusza w podróż w góry. Idealny scenariusz do filmu drogi, prawda? Początkowo relacja Franka i Pauli jest najbardziej zwyczajna w świecie. Są sobie obcy, poznają się przypadkiem na cmentarzu, kiedy starszy pan próbuje łopatą wykopać urnę, którą ma zamiar zabrać ze sobą. Początkowo dziewczyna widzi w starszym panu jedynie jego fizyczną powłokę i wynikające z wieku zachowanie. Drażnią ją powolne ruchy starca, jego pomarszczone ciało i wieczne marudzenie. Z biegiem czasu zaczyna jednak dostrzegać, że ten człowiek ma coś do powiedzenia, a to, co mówi, może ją wiele nauczyć. Z biegiem czasu też zaczyna się między tą dwójką samotnych ludzi rodzić niezwykła więź. Więź pełna wsparcia, wzajemnego zrozumienia, akceptacji. Więź, która potrafi zmienić czyjeś życie i o sto osiemdziesiąt stopni odwrócić bieg historii. Paula jest bohaterką, z którą bardzo szybko można nawiązać nić porozumienia. Silnie odczuwamy jej cierpienie, żal, ból i samotność. I pragniemy jakoś jej pomóc. Tak silnie oddziałują na czytelnika emocje, jakie odczuwa ta dziewczyna. Frank znajduje się na innym etapie swojego życia, ale również ma do opowiedzenia szereg smutnych historii. Uwielbiam tego staruszka! Z miejsca stał się dla mnie wzorem do naśladowania na starość.
Zdumiewająca jest to opowieść. Przeczytałam ją za jednym posiedzeniem i do tej pory nie potrafię otrząsnąć się z wrażenia, jakie po sobie pozostawiła. Naprawdę wciągająca, wiarygodna i zabawna historia, mimo głębokiego smutku, który jest jej nieodłączną częścią. Historia zdecydowanie warta poznania. Bo pisać o śmierci tak jak Schreiber nie potrafi nikt inny. Polecam 💗