Trzymam w rękach książkę kulinarną i odurzam się nią, jak świeżo zaparzoną właśnie kawą, która swoim zapachem otumania każdego, nawet nie smakosza. „Vege Lunchbox” zaskakuje mnie – w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Dlaczego, skoro obecnie tego typu publikacji jest bardzo dużo? Ktoś powie, że to następna powielana z podobnych sobie.
Kawa stygnie, aromat krąży wokół mnie. Ale jakoś przy wsadzeniu nosa już pomiędzy pierwsze strony zapomniałam się całkowicie. Niby wiem, że będzie o daniach do pudełek i z pewnością będą szybkie i zdrowe i kolorowe – u mnie wszystko musi iść w parze i jak się okazuje u Natalii Krupskiej jest podobnie. Do tego dodam jeszcze szczyptę vege. Jednak zanim ta książka ujawni swą smakowitą stronę poprzedzona jest czymś, co przypomina pamiętnik. Natalia wyznaje co sprawiło, że jest tu, gdzie jest i dlaczego jest taką, a nie inną kobietką. Wiadomo, życie samo pisze własne scenariusze i jada co i kiedy chce. Natalia przeszła przez wiele problemów zdrowotnych związanych z nieprawidłowym odżywianiem. Stroniła od jedzenia lub pochłaniała go kompulsywnie i niezdrowo. Dorastanie stanowiło pewnego rodzaju traumę, dlatego teraz pomaga innym znaleźć na siebie lek. Jedzenie – tu tkwi smak, zdrowie i jednocześnie radość. Jedzenie to paliwo dla organizmu, a podczas jego przygotowania można się nieźle bawić. Komponujesz smaki, sam wybierasz smaczne kolory pokarmów, które układasz jak chcesz. Jednym słowem – dogadzasz sam sobie. I to właśnie robi Natalia w „Vege lunchboxach”. Dogadza, by chorym pomóc, a zagubionym wskazać tą zdrową i pyszną drogę wyjścia z pętli chorób.
Czytam i oglądam zdjęcia. I, co zaskakujące, jeszcze nic z niej nie ugotowałam, to już w głowie planuję co będę robić na jutro, na pojutrze i na każdy następny dzień pracy.
Jednym słowem sezamie smaków otwórz się...
Uwielbiam propozycje dań, które można wrzucać do pudełek, tak popularnych teraz lunch-boxów. Propozycje różnych dipów, batonów, drugich śniadań, kasz o wielu gatunkach, czy kotlecików – oczywiście nie z mięsa, a z serów, haj choćby z tofu, czy twarogu. Natalia w swoich przepisach sięga po wszystko to, co jest w każdej szafce kuchennej, czy lodówce. Bo, jak się okazuje, wszystko można wpakować do lunch-boxu, wszystko można wykorzystać i we wszystkim się zdrowo rozsmakować.
Zaczynając czytanie „Vege lunchbox” Natalii Krupskiej zakładałam, że szybko mi pójdzie. Ot, zwykła książka kulinarna, jakich wiele. A tu smaczne zaskoczenie, bo nic z tego. Spędziłam z nią pół wieczoru, a podczas czytania, analizowania przepisów i planowania najbliższych zakupów okazało się, że całą niemalże „Vege” książkę naszpikowałam znacznikami – karteluszkami, które przypominają duże ziarenka pieprzu rozsypane po kaszy. Znalazłam fantastyczne batoniki, pyszną granolę, bułeczki grahamki, czy trójkolorową radość podniebienia z kleksem mleka kokosowego na wierzchu.
W całej książce i na każdej stronie, jest coś co planuję zrobić. Będziesz robił i ty, bo to nieuniknione. Te proste przepisy są szybkie w wykonaniu, łatwe i pyszne. Plus – ZDROWE. Czego chcieć więcej?
Samo oglądanie „Vege lunchbox” przyprawia o zawrót kubków smakowych. Tkwisz z nosem w książce, która sprawia, że roisz o ociekających smakiem „gotowcach”. Nagle bowiem okazuje się, że to jest sztuka, którą potrafisz wykonać. Do tego dochodzi satysfakcja i zdrowie. I zanim skończysz czytać odkryjesz, że krzątasz się po kuchni i wolną ręką wyciągasz z szuflady pojemniki na jutro.
#agaKUSIczyta