Ile wody w „Wodnym świecie” Macieja Kulisa, a ile innych walorów? Sam autor w swoim tomiku twierdzi, że „tu woda nie jest rzeką, a mową”.
Kulis upodobał sobie poetyckie miniatury, ale trafi się wśród nich także – jak na warunki zbiorku prawie w rozmiarach XL – opowieść o… pająku Robercie. Tematycznie wyróżnia się w publikacji kilka wątków, choćby życia i śmierci, świata realnego i snu. Jest też ONA oraz osobliwe z nią relacje. Jednak tym, co najszybciej zakonotowałam podczas lektury, były bodaj wszechobecne porównania. To chyba jedna z ulubionych figur stylistycznych Kulisa. Jak dla mnie autor nazbyt gościnnie udziela jej miejsca wśród swoich wersów, ale to oczywiście kwestia gustu.
Choć okładka nęci kolorami, to jednak przemyślana kompozycja odcieni już w tym miejscu zapowiada przejście w wewnętrzny monochromatyzm. Bowiem w wierszach niski poziom nasycenia barw oscyluje głównie wokół ciemnego nieba, czarnych królików i pająków, szarej bieli czy białego życia. Więc gdy Kulis okazjonalnie naniesie na blade tło zieloność pól, niebieskoróżowe efekty słońca czy czerwień oczu, wówczas jaskrawie wybijają się one mocą swojej doniosłości.
Początkowo nie bardzo wiedziałam, o czym opowiada tomik. Szukałam klucza, motywu przewodniego. Przecież sam tytuł mówi „Wodny świat”, a ja wody dostrzegłam w nim zaledwie do kostek, nogawki spodni podniosłam i przebiegłam nie mącąc tafli zbyt mocno. Rozeszły się kręgi, rozmył się obraz i raptem tyle tego było. Kulis nie leje wody, bo Kulis bawi się w krawca z dziewiarzem w jednym. Kraje, dopasowuje, zszywa. Wodę szyje? Zapytacie. Nie. Jego materiałem są słowa, a nicią spoina myśli. Cerą wypełnia prześwity między znaczeniami, w efekcie czego powstaje poetycka dzianina o nieoczekiwanie zmienionym splocie.
Gdy byłam mała, odwiedzałam babcię. Lubiłam do niej przychodzić, bo u babci można było natrafić na prawdziwe niespodzianki i skarby. Te najfajniejsze z punktu widzenia dzieciaka poutykane były w szafie. Mam na myśli wiklinowy kosz z motkami wełny. Niektóre odpoczywały tam sobie spokojnie pięknie zwinięte, nadymając okrągłe policzki, z kolei te, które cechował mulinowy ADHD, wierciły się, rozwijały włóczki i plątały z innymi w oryginalne wzory. Dlaczego o tym wspominam? Bo wydaje mi się, że Kulis podobnie supła wątki i znaczenia słów, osiągając tym samym wrażenie nadpobudliwości przekazu. Czasami wywraca słowa niemal na nicę i wykorzystuje ich wieloznaczność, by spośród nieprzejrzystości językowych najpierw nadziać na pióro wyselekcjonowane oczka treści, a potem wszyć je w upatrzone miejsce, które dzięki temu zyskuje zmodyfikowany anturaż. Autor lubi sobie również poeksperymentować z fakturą słów i przełamywać struktury frazeologiczne. A ujmując przekaz z innej perspektywy znaczeniowej, wykracza jednocześnie poza standardowe ramy skojarzeń, gdyż słowną materią rozwadnia, rozmywa utarty sposób patrzenia na wiodący motyw utworu. To rozmycie i rozwodnienie przebija nie tylko w samej warstwie słownej, lecz jest widoczne także w tandemach tematycznych, np. ziemia i woda, życie i śmierć, świat materialny i niefizyczny, które Kulis w swej twórczości porusza i między którymi nie przeprowadza wyraźnej granicy.
W świecie Macieja Kulisa woda jest mową. Mową, która słowami rozlewa się po świecie. Jak ciecz wnika i wypełnia luki, pokonuje przeszkody te materialne i te wewnętrzne, potrafi otoczyć troskliwą falą, ale potrafi też zalać goryczą i niszczyć z siłą słownego tsunami.