Słodszej okładki nie znalazłam. Od jakiegoś czasu zimno i potrzebowałam jakiegoś landrynkowego światka. Takiej literackiej słodyczy, wszyscy w gruncie szczęśliwi, tylko trochę się pogubili, miłość, pieniążki i przytulne domki z trawniczkiem. I kot.
I nie trafiłam. Ta okładka, te kolorki, stylizowane literki to taka zasłonka, zmyłka, trik, sztuczka jakaś podstępna. Brak domku, brak pieniążków, brak kota. I chociaż wcelowałam się w końcówkę, nie spodziewałam się tak interesującej historii.
Tytułowa bohaterka, Melody Browne, matka nastolatka przed osiemnastką, pomoc kuchenna i oddana przyjaciółka, gromadzi w swoim mieszkanku na Covent Garden w Londynie wszystko, od gazet, narzutek, pocztówek po stare trampki. Wiktoriańskie małe wnętrze ewoluuje wraz z czasem, dojrzewa razem z nią i jej synem, pełne stosów, stosików i warstw. Melody otacza się przedmiotami jak kołderką, traktuje je jak cudowne wspomnienia, cenniejsze dla niej niż życie. Bowiem ta trzydziestotrzylatka o niezwykłym imieniu panicznie boi sie coś utracić, drży na samą myśl, że coś jej umknie, coś ją ominie. Pożar zabrał jej życie przed dziewiątymi urodzinami, pozostawiając spalone zgliszcza i obraz hiszpańskiej tancerki w czerwonej sukience w kropki i ogromnych błękitnych oczach.
Jedno spotkanie, krótka rozmowa z nieznanym mężczyzną w tramwaju i przyjęcie zaproszenia na wieczór z artystą-hipnotyzerem, sprawia, że życie Melody skończyło się i zaczęło w jednym momencie. Wszystko ulega zmianie, dom stracił na zawsze znany jej porządek, rzeczy smakowały inaczej, jakby po raz pierwszy. Pozostało wrażenie pustki i ulotności, wrażenie obcości we własnym ciele, pewnego niedokończenia.
Budzą się dziwne widma, mgliste ślady, gdzieś na granicy postrzegania lub uderzają z siłą młota na widok kłębka turkusowej włóczki. Nieznane twarze, niesprecyzowane miejsca atakują pamięć Melody, która próbuje uporządkować ten retrospekcyjny chaos.
Nagle dotychczasowe życie sprawia wrażenie bezpiecznej iluzji, za którą kryje się tragedia. Bohaterka próbuje odkryć, kim tak naprawdę jest ta kobieta o orzechowych oczach, którą codziennie widzi w lustrze. Co wydarzyło się w czasach przed pożarem, kim jest ten motocyklista o pięknej twarzy i kobieta w turbanie, gdzie znajduje się plaża i stary dom, który tak często się pojawia we wspomnieniach? Czy silne uczucie, które odczuwa do mglistej twarzy to siostrzana miłość? I czy ludzie, których uważała za rodziców, są nimi? Melody powoli poznaje siebie na nowo, kawałek po kawałeczku, jak w układance, próbuje te wszystkie odłamki wspomnień zebrac w jeden klarowny obraz. Odzyskać.
Spore zaskoczenie. I chociaż, standardowo, końcówka trochę rozczarowuje a powieść o cudownym i emocjonującym rozpędzie wytraca moc gdzieś po koniec, warta poznania.
Słodyczy wystarczająco. Bez mdłości :)