Pierwsza rzecz, na którą zwróciłam uwagę przy okazji tej książki, była okładka. Chociaż po okładkach nie powinno się osądzać i wybierać książek, piękna okładka potrafi zachęcić do kupna. Niektóre książki jednak swoimi okładkami nadrabiają treść, nierzadko dość nieciekawą. Czy tak samo było z tą książką? W okładce bowiem zakochałam się od pierwszego wejrzenia.
Tytułowy sklep na Blossom Street to „Świat Włóczki”, sklep, który został stworzony jako spełnienie marzeń jego właścicielki, Lydii. Lydia jest trzydziestoletnią kobietą, która wiele w życiu przeszła, zmagając się dwa razy z rakiem mózgu, co gorsza, nowotwór zawsze może o sobie dać znać w każdej chwili. Kobieta wie więc, co to chemioterapia, naświetlania, ciągłe pobyty w szpitalu. To właśnie tam zaczęła robić na drutach i to zajęcie towarzyszy jej do dziś. Marzenia o założeniu sklepu ziściły się, jednak aby zdobyć klientów, Lydia ogłasza kurs robienia na drutach. Zgłaszają się na niego trzy kobiety. Ale jakie! Trzy kompletnie różne od siebie osobowości, które już na pierwszych zajęciach skaczą sobie do gardeł. Jacqueline jest już dojrzałą kobietą, która zapisuje się na kurs, aby zrobić kocyk dla swojej jeszcze nienarodzonej wnuczki – jej stosunki z synową nie są jednak najlepsze. Carol, od dawna starająca się z mężem o dziecko, dołącza do tego grona z nadzieją na to, że w końcu im się uda. Alix jest najmłodszą uczestniczką kursu i interesuje się nim głównie dlatego, aby przepracować godziny społeczne, zasądzone przez sąd. Spotykają się więc w jednym miejscu cztery różne osoby, o różnych charakterach. Nie spodziewają się jednak tego, że kurs robienia na drutach odmieni życie ich wszystkich.
Do tej pory nie miałam styczności z żadną książką tej autorki, okładka tej powieści jednak tak mnie zauroczyła, że musiałam ją przeczytać. Bo czyż nie jest cudowna? Taka klimatyczna, domowa… Taki też jest sklep z włóczkami Lydii na Blossom Street. Jest to miejsce, do którego chce się wracać, w którym czujemy się jak w domu, z klimatem domowego ogniska. Powiem szczerze, że sama do tej pory z takim sklepem się nie spotkałam, jeśli bym jednak gdzieś kiedyś znalazła coś podobnego, weszłabym z czystej ciekawości. Na drutach bowiem nie robię, chociaż po przeczytaniu tej książki normalnie mam na to ochotę. I to jest jeden z plusów tej książki.
Jednak „Sklep na Blossom Street” jest raczej powieścią o czterech różnych od siebie kobietach, które łączy jedno – wszystkie przeszły w swoim życiu mniej lub więcej. Lydia chorowała na raka, a choroba w każdej chwili może wrócić, nie jest więc rokującą na przyszłość partnerką do związku i koleżanką, stroni więc od ludzi i nowych znajomości. Carol jest kobietą, która zmaga się z bezpłodnością, każdy kolejny zabieg in vitro kończy się poronieniem – Carol i jej mąż bardzo chcą mieć dziecko, a szansa na adopcję jest coraz mniejsza. Jaqueline, kobieta z wyższych sfer, wkrótce zostanie babcią, jednak jej stosunki z synową są delikatnie mówiąc napięte, ponadto jej mąż często wraca do domu późno i Jaqueline podejrzewa zdradę. Alix jest oryginalną, młodą dziewczyną, skazaną niesłusznie przez sąd za posiadanie narkotyków. 4 kobiety o tak różnych charakterach połączy ze sobą z czasem przyjaźń, chociaż na początku nic na to nie wskazuje. Połączy je wszystkie wspólna pasja robienia na drutach, a z czasem coś więcej. Odkryją bowiem, że w życiu najważniejsza jest przyjaźń i miłość osób im bliskich, której to nie dostrzegały do tej pory.
Rozdziały w książce podzielone są miedzy wszystkie cztery bohaterki. Co ciekawsze, narracja również jest mieszana. Lydia bowiem opowiada o sobie w pierwszej osobie, o pozostałych kobietach opowiada narrator trzecioosobowy. Jest więc to dość ciekawie skonstruowana powieść, jednak czyta się ją szybko i przyjemnie. O każdej z bohaterek możemy więc dowiedzieć się więcej, poznać ich przeszłość, która spowodowała, że są takie, jakie są. Przeszłość często w niezbyt kolorowych barwach. Samą książkę czyta się niezwykle lekko, ale… No właśnie… sama książka jest dość przewidywalna i trochę przesłodzona. Wydarzenia jakby trochę za bardzo naciągane. Moim zdaniem jest zdecydowanie trochę za słodko i mdło, szczególnie pod koniec, chociaż nie brak w niej, głównie na początku, dość smutnych momentów. Ogólnie jednak historia jest jak najbardziej warta przeczytania, chociażby ze względu na ten domowy klimat.
Gdybym miała sięgnąć po tę książkę, przeczytałabym ją jeszcze raz bez wahania. Jest bowiem doskonałą odskocznią od czytanych przeze mnie namiętnie kryminałów – czegoś takiego dokładnie potrzebowałam, więc spełniła moje oczekiwania doskonale. Jest świetna dla osób, które nie oczekują dużo od książki, chcą przeczytać coś lekkiego, co nie wymaga dużo myślenia i analizowania. Polecam serdecznie. Poza tym – jak można się oprzeć takiej okładce?...
[
http://mojeczytadla.blogspot.com/2012/11/sklep-na-blossom-street.html]