Stany Zjednoczone, lata 30. i 40., stan II Wojny Światowej. W Manhattan Beach, nadmorskim mieście, mieszka Anna Kerrigan. Do niedawna miała pełną rodzinę, lecz od jakiegoś czasu w jej domu zabrakło ojca. Spoiwa, dzięki któremu jej rodzina była silna. Teraz, wspólnie z matką i niepełnosprawną siostrą, w mieszkaniu na szóstym piętrze, stara się o lepszą przyszłość dla siebie i swoich bliskich. Osiągnąwszy pełnoletność, zatrudnia się w stoczni marynarki wojennej. Jednak ta praca nijak jej nie zadowala. Anna pragnie czegoś więcej. To uczucie podsycane jest za każdym razem, gdy patrzy na swoją piękną siostrę Lydię i zastanawia się, jaka mogłaby być teraz, gdyby nie kalectwo. Pewnego dnia zauważa nurków, wodujących przy jednym z pirsów. W jej wnętrzu rodzi się nieznane dotąd pragnienie, aby być jedną z nich. Nie szkodzi, że jest kobietą, a kapitan Axel wyraźnie nie jest zadowolony z jej przybycia i próśb o zatrudnienie. „Nie było żadnych faktów. Był tylko on. Jeden mężczyzna. I to nawet bez zarostu.” Odtąd Anna idzie na przekór wszelkim panującym konwenansom i wbrew uprzedzeniom zostaje w końcu nurkiem, i to świetnym. W międzyczasie jej rodzina znów pomniejsza się o jednego członka rodziny, a ona, na nowo wbrew wszystkim, zostaje sama w mieszkaniu, w którym spędziła całe swoje życie.
Dexter Styles to człowiek prowadzący szemrane, półlegalne interesy. Podobno dorobił się w czasach prohibicji, a teraz jest właścicielem kilkunastu nocnych klubów. Niby wiedzie szczęśliwe, rodzinne życie, ale wciąż pragnie czegoś więcej, chce odnaleźć się w przyszłym powojennym świecie, jako całkowicie legalny przedsiębiorca. Zupełnie jak Anna, którą poznaje któregoś wieczoru w swoim klubie. Oboje łączy to nienazwane, prawie szaleńcze pragnienie. I coś więcej. Ojciec Anny, Eddie. Jednak kobieta nie daje po sobie poznać, że zna Stylesa. Jej plan jest prosty – chce potwierdzenia, że jej ojciec, jak podejrzewa, pracujący niegdyś dla mężczyzny, rzeczywiście nie żyje.
To pytanie – co stało się z ojcem Anny, czeka bardzo długo na swoją odpowiedź. Jennifer Egan bawi się z czytelnikiem, drażniąc go, aby sam zadawał i sam odpowiadał na własne wątpliwości. Autorka pokazuje, jak wielka moc drzemie w kobietach, i mimo niesprzyjających równouprawnieniu czasom, zaznacza że siła również jest kobietą. Kobietą, która w latach 40. ubiegłego wieku nie bala się spełniać własnych marzeń i podążać iście męską drogą. Dzięki tej sile i odwadze, mogła zostać prawdopodobnie pierwszą kobietą-nurkiem w dziejach historii. Annę Kerrigan poznajemy jako dziewczynę, która nie boi się wyrażać głośno swojego zdania, a także zadawać niewygodnych pytań. Żegnamy się z nią, jako z dorosłą, dojrzałą kobietą, która ani trochę nie zmieniła swojego podejścia do życia. Nadal jest pełna odwagi i siły, dzięki którym wciąż podejmuje trudne, ale zgodne z jej wnętrzem decyzje. Od pierwszej strony pokochałam Annę i pozazdrościłam jej tej siły, której nieraz mi brakuje, choć przecież żyję w czasach, które zapewniają kobietom wszystko to, co było nieosiągalne dla „słabej płci” kilkadziesiąt lat wstecz.
„Manhattan Beach” to wspaniała opowieść, napisana równie wspaniały językiem. Długo myślałam nad tym, jak opisać styl Egan, ale jedyne, co przychodzi mi do głowy, to „mięsisty” i „soczysty”. Czytając tę książkę miałam wrażenie, że wgryzam się powoli w jabłko, smakując i rozkoszując się jego słodko-kwaśnym smakiem. Język tej powieści zachwycił mnie, a jego smak pozostał i pozostanie ze mną jeszcze na długo.
Takie książki, ze świetną fabułą, narracją i językiem, warto czytać. Dlatego nie pozostaje mi nic innego jak powiedzieć po prostu „Nic, tylko czytać!” Niedosyt po lekturze „Manhattan Beach” sprawia, że chcę przeczytać więcej powieści pióra Jennifer Egan, autorki której siłą jest kuszenie słowem.