„Fake it till you make it”.
„She drives me crazy” to książka autorstwa Kelly Quindlen, wydana przez Wydawnictwo Jaguar.
Scottie ma za sobą wyjątkowo nieudany mecz koszykówki. Nie dość, że jej drużyna przegrała, to przegrała z nie byle kim. Rywale z Candlehawk nie tylko są mocną drużyną, ale jeszcze… od niedawna dysponują koszykarką Tally – byłą dziewczyną Scottie. Mecz jest pełen emocji, a Scottie po wszystkim jest tak roztargniona i zirytowana, że wjeżdża w zderzak swojej szkolnej nemezis – królowej cheerleaderek Irene Abraham. Czy może być gorzej?
W książce główny wątek to oczywiście hate to love, enemies to lovers. Przez to, że samochód Irene będzie jakiś czas w warsztacie, Scottie zmuszona jest wozić do szkoły swojego wroga numer jeden. Dziewczyny mają nieciekawą wspólną przeszłość, więc nie będzie to przyjemne doświadczenie. Chociaż… może uda się sprawić, aby obie strony miały z tej sytuacji jakieś korzyści?
„She drives me crazy”, swoją drogą – bardzo podoba mi się ten tytuł, opowiada historię dwóch dziewczyn, które zmuszone są jeździć ze sobą do szkoły. Z biegiem czasu zaczyna obowiązywać obie strony umowa, a relacja między niepałającymi do siebie sympatią dziewczynami się rozwija.
Autorka stara się poruszać problem podziałów w szkole, rywalizacji i braku sprawiedliwości. Z drugiej strony mamy oczywiście coming out, kwestie związane z wsparciem lub jego brakiem ze strony rodziny i przyjaciół. W książce bardzo widoczne jest to, że nastolatkowie bardziej żyją czyimś życiem, niż własnym. Żyją sensacją i plotkami, oceniając bez zrozumienia i przypinając komuś łatki ot tak. Wszystkie wydarzenia szkolne były tutaj rozpisane tak, jakby naprawdę były najważniejszą kwestią dla uczniów. Nieważne, kto i w jakim środowisku się obraca, to i tak pewne wydarzenia będą dla niego sensacją na ogromną skalę. Wydaje mi się, że już odchodzimy od tego, aby naprawdę aż tak interesować się czyimś życiem, czyimś związkiem, czyimiś sukcesami i porażkami, zresztą ciągle wszędzie podkreślane jest, żeby dawać ludziom przestrzeń, żeby nie wtrącać się w nieswoje sprawy, a „She drives me crazy” to szereg zachowań, które są nacechowane bardzo jednoznacznie. Jest to pójście w sensację i zrobienie ze szkoły czegoś na kształt pokazówki. Nie podobała mi się jednostronność w przedstawianiu świata przez autorkę.
Mimo tego, że w książce jest wspomniane o coming oucie, to też jest on przedstawiony w bardzo toksyczny sposób. Irene od początku jest kreowana na typową, popularną w szkole dziewczynę. Naprawdę ucieszyłam się, gdy dowiedziałam się, o co tak naprawdę chodzi Irene, jakie ma problemy, z czym musi się zmagać na co dzień i czego się obawia. Pomyślałam, że będzie to fajny wątek, bo właściwie mówi o tym, że nieważne jakie ktoś sprawia wrażenie, to nie powinniśmy go oceniać ze względu na to, że nie wiemy z czym toczy walkę. I to do momentu było dobrym zabiegiem. Ale…
Głównym rozwiązaniem problemów Irene mogłyby być pieniądze. Scottie namawia więc Irene, aby zgodziła się zrobić coś dla niej w zamian za potrzebną jej gotówkę. Ten wątek też nie byłby zły, gdyby nie fakt, że Scottie chce, aby Irene udawała jej dziewczynę. Zacznijmy od tego, że każdy w szkole uważa, że cheerleaderka jest heteroseksualna. Nie jest. Więc przystając na propozycję Scottie, Irene musi zrobić swój coming out. Z dnia na dzień, bez przygotowania, bez poukładania sobie wszystkiego. Niekiedy lepiej rzucić się na głęboką wodę, ale… czy to wszystko nie było zbyt bardzo wymuszone? Jeśli jedynym rozwiązaniem problemów i dylematów Irene są pieniądze, to czy dziewczyna ma jakieś wyjście?
Analizując dalej problematykę ujętą w książce, to przedstawione są tutaj zmagania nastolatków – ich pierwsze miłości, zauroczenia, toksyczne relacje. Ukazane jest to, jak ludzie postępują, gdy w grę wchodzi presja otoczenia. Pojawiają się kłamstwa, intrygi, udawanie kogoś, kim się nie jest lub ukrywanie tego, kim jest się naprawdę. Są to ważne wątki, które z pewnością powinno się poruszać. Tylko, czy aby na pewno dokładnie w taki sposób? Warto też wspomnieć o tym, bo jest to akurat plusem książki, że „She drives me crazy” porusza kwestię podziałów, oceniania, traktowania gorzej osób, które mają cele i dążą do ich realizacji, skupiając się na prawach, które powinien mieć każdy. Autorka w swojej książce zwraca uwagę na podejście do kobiet, jeśli chodzi o zaangażowanie w sport, czy też na różnice wynikające z odmiennego traktowania osób, które preferują inny rodzaj sportu. Tutaj chodzi mi o różnice między futbolistami, koszykarzami i cheerleaderkami – każda z tych grup traktowana jest lepiej lub gorzej, w zależności od tego, czym się zajmuje, nieważne, że wkłada całe serce i mnóstwo wysiłku w to, co robi. W książce mamy podkreślony brak uznania dla cheerleaderek, umniejszanie ich zasługom. Ten temat, podejmowany przez autorkę, jest ważny i zasługuje na to, aby podkreślić, że było to dobre posunięcie, skłaniające do refleksji.
Przede wszystkim, główny minus tej książki jest też taki, że książka jest dość płaska, nie angażuje zbytnio czytelnika, a główne bohaterki niestety nie są jak robaczki, które wpełzają do naszych serc i zostają tam na dłużej. Pewnie, w którymś momencie zaczynają uczyć się na swoich błędach i lepiej podchodzą do wszystkiego i wszystkich, ale… Scottie na ogół zachowywała się skandalicznie, oceniając po pozorach, nie zważając na uczucia, nie robiąc sobie nic z tego, że przecież każdy jest człowiekiem, ma jakąś przeszłość. Nie docierało do niej nic, zupełnie nic. Uparcie starała się wzbudzić zazdrość w byłej dziewczynie, wykorzystując przy tym Irene.
Plusem książki jest problematyka, zachowanie dobrze wykreowanych postaci drugoplanowych (postaci, które bardziej da się lubić od początku), wspierająca rodzina Scottie, a także finalnie próba docierania do siebie wzajemnie, ale też i poznawanie samego siebie. Scottie, na swój sposób, walczyła z demonami przeszłości i starała się uporać z konsekwencjami toksycznej relacji. Irene, mimo że była królową cheerleaderek, miała własne problemy, z którymi się zmagała, a gdy poznaliśmy ją bardziej, to można było faktycznie ją zrozumieć. Plusem jest też umieszczenie akcji na szkolnych korytarzach, na lekcjach, w drodze do szkoły – akurat to otoczenie będzie przystępne dla osób w podobnym wieku, co główne bohaterki. Jeszcze z plusów, to fajna jest ta otoczka sportowa, która nadaje klimatu książce.
Moim zdaniem „She drives me crazy” jest książką, która powinna być bardziej przyziemna. Tutaj mało co dzieje się naturalnie, a wszystko wygląda jak w „High School Musical”. I nie zrozumcie mnie źle, książkę czytało mi się całkiem w porządku – pomijając kwestię najprawdopodobniej słabego tłumaczenia, które sprawiało, że momentami czułam, że coś poszło nie tak. Nie wspominając już o tym, że tytuł jest po angielsku, a w tekście są paskudnie brzmiące, jak dla mnie, „czirliderki”. Ogólnie nie było źle, tylko, jeśli nadchodzi czas recenzji, a wiem, że większość wątków miała potencjał, tylko w jakiś sposób zmarnowany czy to przez Scottie, czy przez zbyt wąski zamysł autorki, czy przez tłumacza, to nie jestem w stanie ocenić tej książki jakoś bardzo wysoko. Żyjemy w czasach, w których pewne działania nie powinny być promowane, bo są niesmaczne, nie na miejscu. Jeśli nie skupiałabym się na tych odczuciach, to ocena byłaby wyższa. Aktualnie, mając na uwadze inne książki o podobnej tematyce, muszę przyznać, że tutaj mało co zostało poprowadzone fair. A szkoda! Z drugiej strony, nie jestem też w stanie książki ocenić bardzo źle, bo, jak wypisałam wyżej, ma ona swoje plusy i można z niej również sporo wyciągnąć. Może gdyby jednak zrobić z tego film z jakąś dobrą ścieżką dźwiękową, to byłoby lepiej…? Tak, „She drives me crazy” ma vibe totalnie nastolatkowo-filmowy. To mogłoby się udać.
Mimo tego, że uwielbiam młodzieżówki, tak uważam, że tutaj nie wszystko jest w porządku i coś nie zagrało odpowiednio.
Jeśli chcecie się przekonać, czy książka przypadnie Wam do gustu, sięgnijcie po „She drives me crazy”. Wydaje mi się, że jest to książka, przy której nie trzeba bazować na recenzjach, a jednak przekonać się na własnej skórze.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Jaguar.