"W połowie minionego wieku na siglańskiej poczcie pracował Fryderyk Moitschek, który znał sekret ludzkiego życia, wiedział, ku czemu zmierzamy i co będzie po śmierci. Wierzyła w niego tylko garstka, choć wszystko, co głosił, a raczej wszystko, co odczytywał z grubego skoroszytu, zgadzało się co do joty.
Ludzie umierali, chorowali i zdrowieli wedle jego przepowiedni, taka, jak mówił, była nazajutrz pogoda, trafnie przewidywał duszne jak cmentarze wiatry halne, zrywające mosty powodzie, wszechogarniające oleiste upały i podchodzące ze wszystkich stron nieprzejrzanie mroźne i śnieżne zimy."
Mieliście w swoim czytelniczym życiu tak, że ledwo skończyliście jakąś książkę, to najchętniej przeczytalibyście ją raz jeszcze już od razu?
Ja tak czasem miewałam dawno temu i po raz pierwszy od bardzo dawna zdarzyło mi się tak przy tej powieści. Co prawda mój pierwszy raz z tą książką był na słuchająco, ale czuję w kościach i innych częściach ciała, że niebawem będzie drugie spotkanie, tym razem w książką w dłoni.
Do tej pory twórczość Jerzego Pilcha znałam jedynie z adaptacji filmowych i choć mi się podobały, taki "Spis cudzołożnic" obejrzałam kilka razy, to jakoś nie ciągnęło mnie do książek. Może dlatego, że głównie został mi w głowie obraz "Pod Mocnym Aniołem", świetny film, ale to nie jest temat, po który sięgam i miałam jakieś przedziwne przeświadczenie, jakby wszystkie książki Autora miały być właśnie takie. Takie nie dla mnie.
Niedawno przeczytana biografia "Pilchu. Na rogu Wiślnej i Hożej" wyprowadziła mnie z błędu i zrobiłam sobie listę kilku książek, po które sięgnę na pewno.
Na moje pierwsze literackie spotkanie wybrałam "Wiele demonów" i muszę przyznać, że książka jest znakomita!!!
Przeogromny mix gatunkowy, który za sprawą wirtuozerii słowa współgra ze sobą znakomicie.
Jerzy Pilch jest tu niczym kompozytor, który swoim piórem, niczym batutą, godzi wszystkie instrumenty.
Jest melancholijnie, jest zabawnie, jest smutno i poważnie, jest, jest, jest...
Pilchu skupia się w niej przede wszystkim na ludziach, dlatego nie ma tu jakiejś konkretnej fabuły, chociaż wszystko kręci się wokół pewnego zdarzenia, które wywołuje u narratora impuls do snucia tej opowieści, a wręcz do swoistego "słowotoku". Zdarzeniem tym jest zaginięcie jednej z córek pastora Mraka, Oli i ten właśnie wątek przewijać się będzie przez całą powieść nie tyle po to by być rasowym kryminałem, lecz po to by skupiać się na osobach, które w jakimś stopniu były z Olą powiązane, czy też mogły mieć coś wspólnego z jej zniknięciem.
Na samym już początku, stąd cytat, urzekła mnie postać listonosza, wizjonera, wróża? Fryca Mortscheka. Facet wiedział, co jest w paczce, zanim ktoś ją otworzył. Polubiłam się bardzo z córkami pastora, Olą i Julą, a i sam pastor przedstawiony tutaj jako ucieleśnienie dobra wzbudza sympatię przez to, że tego właśnie oczekujemy po ludziach niosących "słowo boże".
I mogłabym tak o nich pisać bez końca, ale przecież to Wy sami musicie ich odkryć :)
Ci ludzie są dla tej powieści istotnym elementem i są doskonale wykreowani, choć zarówno ich jestestwa, jak i przygody są mocno przerysowane i wręcz absurdalne, przy czym wszystko aż kipi od czarnego humoru, i to między innymi właśnie to zdecydowało o tym, że zostałam kupiona, podbita, rozłożona na łopatki, poddałam się i dałam uwieść Pilchowi.
Na koniec napiszę jeszcze tylko króciutko, że zakochałam się w jego pisaniu. Ten niezwykle bogaty i urozmaicony język mnie podbił, choć nie przeczytam zapewne wszystkich jego książek, ale jakąś część na pewno.
Za mną też już "Zuza albo czas oddalenia".