Rzecz o mych smutnych dziwkach była taka, jakiej się spodziewałam. Marquez, jakiego lubię. Od pierwszych zdań, wiedziałam, że mi się spodoba i nie myliłam się.
Niech nikogo nie zwiedzie tytuł, bo z dziwkami czy prostytucją tak naprawdę pośrednio ma tylko coś wspólnego. Ale przecież po autorze można się tego spodziewać.
Główny bohater i tym samym narrator w przeddzień swoich dziewięćdziesiątych urodzin postanawia „zaszaleć” i spełnić swoją zachciankę – erotyczny kaprys – noc z nieletnią dziewczyną. Nie przypuszczał wcale, że zmieni to całkowicie jego życie, po którym niewiele się już spodziewał. A już na pewno, że ktoś lub coś jest jeszcze w stanie wprowadzić nieład w jego uporządkowane życie, zmienić przyzwyczajenia i nawyki, nadszarpnąć tę spokojną stabilizację.
Niech nikt nie pomyśli, iż autor chce nam tu zachwalać późny seks i to na dodatek nielegalny bo z nieletnią. (choć na pierwszy rzut oka, tak mogłoby się wydawać). Nie wiek dziewczyny jest tu najważniejszy, ona jest symbolem, metaforą… I każdy przekona się, że kryje się za tym coś znacznie głębszego.
Chęć życia jaka bije z bohatera jest naprawdę godna podziwu. To tylko potwierdzenie słów, że człowieka ma tyle lat, na ile się czuje. To genialny dowód na to, starość to nie czas zmierzchu życia, a człowiek stary nie siedzi tylko w oczekiwaniu na śmierć, nie użala się nad sobą i nie jest zrezygnowanym i nieznośnym piernikiem. Można i wtedy jeździć na rowerze, wywołując tym samym uśmiech na twarzy innych, można przeżywać wielkie uniesienia i poznawać nowe uczucia i sfery, wcześniej sobie nieznane.
Przypuszczam, że przeżycie młodzieńczej miłości i to tak naprawdę pierwszej w życiu, musi być niesamowitym przeżyciem w wieku dziewięćdziesięciu lat. Dodaje sił, wigoru i energii, daje nadzieję i radość w tych, jakby nie było ostatnich chwilach życia. Ostatnich ale jakże pięknych. Wtedy nawet udręka miłości staje się czymś niewymownie pięknym.
I tak naprawdę jest to miłość bez słów, miłość stworzona na podstawie obrazu osoby ukochanej z naszej wyobraźni.
Ta oryginalna, wyszukana i nieco ekscentryczna historia nie powinna być obierana jako coś złego i nagannego z punktu widzenia moralności czy obyczajowości, bo i pewnie takie głosy się pojawią. Nie o to tu jednak chodzi.
Na niewielu, bo ponad stu stronach Marquez zawarł przepiękną pochwałę starości wbrew niej samej – ważne, że nie czuje się jej w sobie, w środku, choćby inni doskonale ją po Tobie widzieli z zewnątrz;
pochwałę miłości, którą można spotkać wszędzie i w każdym wieku byle tylko się na nią nie zamykać. (tym bardziej, że w aszej rzeczywistości późna miłość postrzegana jest jako coś niewłaściwego);
pochwałę życia, które trwa i ma swoją wielką wartość do samego końca. „bo mówić należy o możliwościach, a nie o niemożności czegokolwiek”
Chyba rzeczywiście „[...] człowiek starzeje się bardziej i gorzej na portretach niż w rzeczywistości.” Trzeba tylko w to uwierzyć i pamiętać o tym.
„To prawda, że pierwsze zmiany następują tak wolno, iż właściwie niedostrzegalnie, my zaś, patrząc na siebie własnymi oczyma, widzimy się takimi, jakimi zawsze byliśmy i jesteśmy, ale inni, spoglądając z zewnątrz, natychmiast dostrzegają najmniejszą zmianę.”
„(…) tą niewidzialną siłą, która wprawia świat w ruch, nie są miłości szczęśliwe, ale nieszczęśliwe właśnie”.