Już z mojej oceny można wyciągnąć wniosek - jestem absolutnie zachwycona książką. Dalsze losy rosyjskiej arystokratki Kseni Ossoliny i niemieckiego fotografa Maksa von Passau rozwijają się wcale nie tak, jakbyśmy sobie tego życzyli. To jest ten moment w cyklach o ulubionych bohaterach, którego ja najbardziej nie lubię. Podobnie było z Tatianą i Aleksandrem w Letnim Ogrodzie (ostatni 3 tom). Zżymałam się i tutaj.
Bo wyobraźcie sobie dwoje kochających się ludzi rozdzielonych przez różne koleje losów. A że żyli w niezwykłych czasach, to czytelnik trzyma kciuki, żeby przeżyli, żeby im się udało, żeby się odnaleźli na koniec i żeby w końcu mogli odpocząć i żeby byli szczęśliwi i mogli spokojnie razem dalej żyć. Czyż nie jest tak? Ja tak miałam, gdy czytałam np. Obcą. Te emocje, to sekundowanie bohaterom, ten strach, żeby ich już nic nie rozdzieliło... Też boicie się o swoich bohaterów?
No i tutaj mamy zabieg doprowadzający do szału, ale nie napiszę o nim. Bo za dużo bym zdradziła, ale emocje były. Widać, jak piszę bezpośrednio po lekturze.
Ale nie tylko Ksenia i Maks byli ważni. Wszak powieść jest wielowątkowa i przedstawia szerokie spektrum ludzkich losów z różnych środowisk - wysiedleni Niemcy z Prus Wschodnich, którzy przeżyli gehennę podczas wkroczenia Armii Czerwonej - to, co oni przeżyli, jest również koszmarem. Oblężony przez Sowietów Berlin, rozterki dzieci nazistów w osobie Axela - jakie dziedzictwo pozostawił mu ojciec? Sam Kurt - ten nazista, który przejął sklep Sary Lindner - z jaką twarzą stanie przed synem? Naprawdę, wspaniała powieść.
To jest jedna z tych książek, którą zamyka się z zachwytem, chciałoby się przekazać swoje emocje i nie można znaleźć słów. Troszeczkę przypominała mi Wichry Wojny, ten serial, który kiedyś leciał w TV, ale tylko klimatem. Nie pamiętam tamtych bohaterów.
Może jest troszeczkę ckliwa. Troszeczkę. Nawet na koniec sobie popłakałam, czytając o Nataszy, córce Kseni. Ale czy to jest dziwne, gdy tyle uczuć się przez człowieka przewali?
Nie będę nikogo zachęcała do przeczytania. To jest książka, do której nie trzeba zachęcać. Albo się ją pokocha, albo nie. Można wszystko wykpić. Znaleźć i wytknąć wady. Zawsze można. Ale ja tak nie lubię. Ja pokochałam. Co widać po mojej mocno egzaltowanej ocenie. I nie wstydzę się do tej egzaltacji przyznać.