„Retrum. Kiedy byliśmy martwi” to jedna z tego typu książek, których przeczytania ogromnie nie mogłam się doczekać. Widząc zapowiedź wiedziałam, że koniecznie ją przeczytam i czułam, że nawet najbardziej negatywna recenzja nie będzie w stanie mnie do tej powieści zniechęcić. Do „Retrum” przyciągnął mnie przede wszystkim opis oraz gotycki klimat, z którym bardzo rzadko się w literaturze spotykam, dlatego poczułam się bardzo zaintrygowana tą powieścią. Teraz, już po lekturze, nie uznaję tej książki za niewartą przeczytania, ale sądzę, że mój przedwczesny entuzjazm trochę mnie zwiódł, bo „Retrum” nie było tak fantastyczne, jakbym się tego spodziewała.
Christian to szesnastoletni chłopak, który po śmierci brata bliźniaka przechodzi bardzo ciężkie chwile. Zamyka się w sobie i nie utrzymuje z nikim kontaktu. Pewnego dnia pod cmentarnym murem spotyka trójkę dziwnych nastolatków – ubrani na czarno, z bladymi twarzami i ustami pomalowanymi na fioletowy kolor od razu przyciągają jego uwagę. Gdy poznaje ich bliżej dowiaduje się, że są członkami tajemniczego stowarzyszenia, odwiedzającymi o zmierzchu zmarłych. Jego uwagę najbardziej przyciąga jednak podobna do wampirzycy Alexia, a między nimi zaczyna rodzić się silne uczucie.
Naprawdę chciałabym przyjemniejszym wzrokiem patrzeć na tę książkę, jednak nie potrafię. Nie wtedy, gdy widzę, jak wiele jej brakuje do naprawdę dobrej powieści, choć tak naprawdę nie jest to też wybitnie zła książka. Przyznaję, że ma wiele minusów, a na miano powieści ambitnej nie zasługuje z całą pewnością, jednak wciągnęła mnie tak bardzo, że nie odłożyłam jej na półkę, dopóki nie przewróciłam ostatniej kartki. Mimo wszystko poziom wciągnięcia nie jest wystarczający, żebym mogła uznać tę książkę za lekturę naprawdę udaną.
Od samego początku do końca „Retrum” odnosiłam wrażenie, że książka ta jest bardzo niedopracowana. Porównując ją nawet z najbanalniejszymi, najbardziej nieciekawymi książkami wypada ona bardzo blado. To trochę tak, jakby autor rzucał przeróżne hasła, ale ich nie rozwijał i pozostawiał w tej nieciekawej formie, czego bardzo nie lubię. Czułam się tak, jakbym czytała zwykły pamiętnik jakiejś osoby, której wcale nie zależy na tym, żeby oddać uczucia bohaterów, rozwinąć myśli, dać ponieść się chwili, a po prostu w wątły sposób opisać to, co miało miejsce. Bardzo żałuję, że autor w tej kwestii się nie postarał, bo gdyby rozwinął swoje myśli, poświęcił więcej czasu opisom, jestem pewna, że książka ta byłaby dużo, dużo lepsza.
Co jeszcze rzuca mi się w oczy, to w naprawdę nieciekawy sposób przedstawiony główny bohater. Kompletnie niezdecydowany, do jednej kwestii powraca wiele razy, niepotrzebnie się nad nią rozwodzi. Miałam wrażenie, jakby sam nie wiedział, czego chce – szczególnie w kwestii jego relacji z koleżanką z klasy, Albą. Jego brak zdecydowania bardzo działał mi na nerwy i przez to odnosiłam wrażenie, że jest aż do bólu niestałym emocjonalnie nastolatkiem.
W „Retrum” mamy nie jeden, a dwa wątki romantyczne – oba przedstawione w tak samo kiepski sposób. Są przesłodzone i trochę wybujałe. W jednym wypadku po kilku spotkaniach (a nawet nie!) miejsce ma miłość na wieki, w drugim występuje to niezdecydowanie, o którym wspomniałam wyżej. Dawno nie spotkałam się z tak źle przedstawioną relacją miłosną pomiędzy dwójką bohaterów. Wobec tego drugiego związku Christian decyzje podejmuje jakby bez wiedzy czytelnika, w pewnym momencie sama już nie wiedziałam, jaka relacja panuje między nim a Albą. Tym bardziej, że sam raz twierdzi, że musi z nią zerwać, a później znów dochodzi do wniosku, że nie jest zobowiązany, bo nie są parą. Są czy nie są? Jaka jest tak naprawdę odpowiedź na to pytanie?
Co zasługuje na brawa, to klimat. Fajnie przedstawiony, choć niektórych to prawie nieustanne spotykanie się na cmentarzach może znużyć i denerwować, jednak ja bardzo to polubiłam. Uwielbiam w powieściach mroczne miejsca, gdzie obecny smutek i żałość. Efekt jest tym lepszy, że bohaterowie spotykają się tam głównie pod osłoną nocy. Za klimat więc „Retrum” może dostać ode mnie maksymalną liczbę punktów, bo pod tym względem nie mam nic tej książce do zarzucenia.
Wiadomo, że romantyczna postawa życiowa to nieodłączna cecha gotyku. W tej książce jednak panuje wręcz przepych, patos i podniosłość niektórych wypowiedzi bohaterów oraz ich reakcje na różne wydarzenia czasami powodowały, że krzywiłam się z niesmakiem. Raz czy dwa zauważyć można absurdalność ich zachowań, później jednak wszystko wraca do normy. Przesadzona podniosłość jednak pozostaje i rzuca się w oczy.
W moich oczach książka ta ma tyle wad, ile ser szwajcarski dziur. Jednak pomimo tego nie spisuję tej książki na straty, co dziwne, bo w normalnej sytuacji odłożyłabym daną powieść na półkę i nie chciała na nią nawet spojrzeć. W tym wypadku coś mnie do niej przyciąga i sprawia, że mam ochotę na poznanie ciągu dalszego, czyli – na drugą część. „Retrum” z całą pewnością nie jest książką zachwycającą, co niewątpliwie widać po mojej recenzji, jednak czerpałam z jej czytania dziwną przyjemność. Nie odradzam tej książki nikomu, uważam wręcz, że warto przekonać się na własnej skórze, jaka jest naprawdę.