Przypuszczam, iż nie jest łatwo napisać książkę, w której akcja dzieje się w jednym miejscu. Trochę łatwiej jest, jak mniemam, kiedy w tym jednym miejscu autor zbierze kilka lub kilkanaście postaci. Wtedy może nimi rozgrywać, jak kartami. Tasować je, przestawiać, umieszczać w różnych konfiguracjach i przypisywać im różne role. Tak właśnie się dzieje w książce "Wielkie wygrane" - Julio Cortázara.
Mamy oto statek i dwanaścioro szczęśliwców, którzy w państwowej loterii, wygrali rejs tymże. Statek nazywa się „Malcolm” i podobno ma być bardzo luksusowy, a rejs ma trwać kilka miesięcy. Kto by się nie cieszył z takiej wygranej? Zwycięscy cieszą się również, jednak to nie przeszkadza im we wnikliwych obserwacjach i domniemaniach, z kim będą ten czas spędzać. Kto to są ci inni wygrani. Mnożą się różne spekulacje i komentarze. Zwłaszcza że nikt za bardzo się nie spieszy, by ich odebrać z miejsca zbiórki i w końcu zaokrętować, na to cudo morskiej techniki.
W końcu jednak po pewnych trudnościach organizacyjnych cała grupa szczęśliwców zostaje zakwaterowana na statku i...rzeczywiście kabiny są luksusowe, jednak coś zdaje się być nie tak...coś dziwnego wisi w powietrzu.. Załoga mówi w jakichś dziwnych, niezrozumiałych dla pasażerów, językach. Nie można się doprosić o rozmowę z kapitanem, czy jakimkolwiek innym oficerem. Nikt nie wie dokąd, właściwie płyną. A co najbardziej tajemnicze, obowiązuje całkowity zakaz wstępu na rufę... W końcu dostają takie oto tłumaczenie skąd te techniczne kłopoty z wypłynięciem:
"Państwo sami wiedzą czym jest komunizm, personel raz po raz buntuje się, ale na szczęście jesteśmy w kraju, gdzie jeszcze istnieje porządek i władza. Nawet imigranci zaczynają to w końcu rozumieć i przestają się wygłupiać".
Niestety, takie tłumaczenie nie zadowala nikogo z pasażerów. Zaczynają się więc spekulacje i dyskusje, o co u diabła chodzi. Padają różne pomysły. Oczywiście każda dyskusja kończy się zahaczeniem o politykę, słyszy się między innymi takie stwierdzenia:
"Jeszcze nie widziałem władz obdarzonych wyobraźnią, więc co tu mówić o inteligencji. W dziedzinie handlu nie ma ani jednej ustawy, która by nie strzelała kulą w płot. [...] Oto pełne inteligencji i wyobraźni posunięcia naszego rządu"
"Tak, tak cały świat natychmiast zaczyna mówić o anarchii, podczas kiedy prawdziwą anarchią jest ta oficjalna, zasłaniająca się parawanem ustaw i zarządzeń"
Książkę czyta się dobrze, chociaż początek może być dla niektórych trochę nudnawy. Kiedy jeszcze pasażerowie nie znają się i snują różne dywagacje na temat współuczestników rejsu wygranych. Jednak później kiedy pojawia się wspólna sprawa i różne podejścia do niej (zakaz wyjścia na rufę) zaczyna się robić naprawdę ciekawie. Bo my czytelnicy też jesteśmy ciekawi, dlaczego u licha wyjście na tę rufę jest obostrzone takim kategorycznym i bezwzględnym zakazem. Reasumując, książka jest warta przeczytania, ja dałam jej się porwać całkowicie i z kretesem. Mimo że nie jest napisana w tak niecodzienny sposób jak "Gra w klasy", jednak i tę pozycję można interpretować na kilka możliwych sposobów.
Gdzieś w którejś z recenzji, czy opinii, przeczytałam "Jakaś taka strasznie aktualna ta książka." i ja się z tym zdaniem w zupełności zgadzam. Rzekłabym, że dziś bardziej aktualna, niż kiedykolwiek dotąd.