II tom "Wampirów z Morganville" był dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Dlaczego? Jest duuuużo lepszy od poprzedniego. Zniknęły praktycznie wszystkie przeszkadzające mi defekty, a książkę czytałam z zapartym tchem. Claire wraz z czwórką przyjaciół mieszka w starym domu z duszą, który jest jednym z największych plusów książki. To interesujące, klimatyczne miejsce, a opisy są na tyle ciekawe, że czułam się jakbym tam autentycznie była. Przy tak paskudnej okładce książki, jedyne zaskoczenie jakie może nas spotkać w środku to pozytywne - i tak też się stało. Książkę czyta się szybko - jest w sam raz na jeden wieczór.
Bohaterowie niewiele się zmienili w porównaniu do poprzedniej części. Dalej są interesujący, jednak w tym tomie poznajemy ich nieco lepiej. Charaktery stają się coraz bardziej rozbudowane, a ja jestem do nich coraz mocniej przywiązana. Moim ulubieńcem w dalszym ciągu pozostaje Shane - uroczy typ z charakterem, wręcz widziałam ten jego ironiczny uśmieszek. Sceny jego i Claire to chyba moje ulubione. Są wyjątkowo słodką parą, zupełnie jak dwójka nastolatków zakochanych po raz pierwszy. Z tym wyjątkiem, że tutaj są otoczeni przez krwiopijców. Eve i Michael również zdobyli moją sympatię. Oboje, a w szczególności ten drugi, bardzo zmienili się w porównaniu do tego, jakimi ich poznaliśmy, co czyni z nich jednak jeszcze ciekawsze charaktery.
W większości nowszych powieści wampiry wysuwają się na pierwszy plan, najczęściej romansując z główną bohaterką. W Morganville krwiopijcy w dalszym ciągu wzbudzają strach, a ludzie wolą omijać ich ze spuszczoną głową niż próbować się zaprzyjaźnić. Z przyjemnością muszę stwierdzić, że właśnie taka opcja bardziej mi odpowiada. Wampir to wampir, a nie maskotka. Nie powinien żywić się krwią wiewiórek, ani iskrzyć w słońcu. Drakula pracował na swoją opinię tak długo, że zasłużył chociaż na tyle szacunku:) Tutaj legendy zostały chociaż w najmniejszym stopniu zachowane, ludzie boją się wychodzić z domów po zmroku, co nadaje powieści świetny mroczny klimat. I to mi się podoba.
W "Balu umarłych dziewczyn" nie ma przede wszystkim nudnego początku. Ba! Nie ma nawet nudnych momentów. Akcja nie opiera się na schemacie: chłopak i dziewczyna - kłócą się - godzą się. Mamy kilka różnych wątków, praktycznie każdy bohater ma własną odrębną historię i każdemu z osobna możemy kibicować. Język autorki się chyba nieco poprawił. Co więcej, narracja przestała mnie drażnić. Jest, w dalszym ciągu, trzecioosobowa, ale pozbyłam się wrażenia, że autorka nie mogła się zdecydować czy woli pisać jako Claire, czy jako bezstronny obserwator. Dodatkowo - spodobał mi się tytuł, choć, muszę przyznać, że Caine prawdopodobnie wybrała go tylko dlatego, że ładnie brzmi. Sam bal, trwa w książce bardzo krótko, mimo że dużo się tam dzieje.
"Bal umarłych dziewczyn" to powieść warta polecenia. Ten tom podobał mi się o wiele bardziej niż poprzedni, a kolejne są podobno coraz lepsze. Z przyjemnością po nie sięgnę - już wpisałam się na listę oczekujących w bibliotece:) "Wampiry z Morganville" awansują w moich oczach na najciekawszą serię o wampirach.
Ocena: 7/10