Pierwsze co przychodzi mi na myśl o książce to wstrząsająca. Jednak dlaczego życie codzienne jest dla nas wstrząsające? Coś co się dzieje obok nas, na co sami chcemy przyzwolić legalizacją marihuany. Uważa się, że „coś zakazanego” smakuje o wiele lepiej, czyli kiedy „marycha” będzie powszechnie dostępna nikt nie będzie po nią sięgał. Sama trzymałam stronę legalizacji bez zastanowienia, uważałam środki odurzające za oczywiste jak papierosy czy alkohol. Czy to na pewno dobre wyjście dla osób uzależnionych? Czy jeszcze bardziej ich nie krzywdzimy podając im śmierć na tacy? Marihuaną się nie zabijesz, aczkolwiek wkrótce, kiedy już się przyzwyczaisz przestanie dawać „dobrego kopa” i poszukasz czegoś mocniejszego.
Taka była i Christiane zwykła nastolatka z Berlina Zachodniego. W wieku dwunastu lat zaczęła palić haszysz w klubie „Haus der Mitte”. Jak sama opisuje chciała się przypodobać tamtejszemu społeczeństwu. Chciała być zauważana przez starszych chłopaków. Chciała być akceptowana, co moim zdaniem było spowodowane przez brak tolerancji w domu i przemoc doznawana przez niespełnionego ojca. Dzięki temu Christiane dostała szybką i bolesną lekcję życia, które tylko utwierdziło ją w przekonaniu, iż bytowanie na trzeźwo to jeden, wielki zawód. Chciała do kogoś należeć, być w paczce przyjaciół, z którymi łączyło ich osiągnięcie jak największego kopa bez udziału heroiny. Wszyscy zażywający hasz wiedzieli, że jak raz spróbujesz hery łatwo z tego nie wyjdzą, a standardowym zakończeniem tej przygody jest śmierć samobójcza zwana „złotym strzałem”. Po pewnym czasie co kolejni znajomi Christiane zaczęli „niuchać” herę, a ona nie mogła być tchórzem, dlatego spróbowała. Tak właśnie się zaczęło. Z czasem niewinna zabawa zaczęła przybierać coraz bardziej tragiczne formy. Nastolatka wmawiała sobie, iż nie jest uzależniona fizycznie i w każdej chwili może skończyć, bo goryczy prawdy nie mogła przełknąć. Kolejne strony to opis walki z własnymi słabościami na odwyku Jednak po co walczyć, gdy nie ma się dla kogo? Po co „być czystym” skoro wszyscy znajomi są na haju?
Kiedy czytałam powieść od razu rzuciły się w oczy zdjęcia narkomanów umieszczone w środku . Na pierwszym z nich widnieje Detlef oraz na ostatnim. Zdumiewająca jest różnica między dwiema fotografiami zrobionymi w małym odstępu czasu. Niesamowite jak heroina może zniszczyć doszczętnie cały organizm. Z przystojnego chłopaka zmienił się w wrak, samą skórę i kości, która wygląda na około czterdziestu lat. Czasem trudno uwierzyć, że to było naprawdę, iż bohaterowie nie byli wymysłem autorki, a wszystkie zdarzenia są realne.
Każdy odwyk Christiane przeżywałam z wypiekami na twarzy „połykając” kolejna strony, ale to nic porównując moje emocje związane z pojawieniem się w powieści Detlefa, którego szczególnie polubiłam. Obrzydliwe, ale jednocześnie niecodzienne były ich poświęcenia cielesne dla heroiny. Mogli się puszczać za działkę, mogli kłamać i oszukiwać siebie nawzajem, byle, żeby władować sobie jak najwięcej.
Fantastyczna książka, która powinna być przestrogą dla młodych nastolatków, którzy coraz bardziej odważnie „smakują życia”. Po przeczytaniu lektury zmieniłam swoje stanowisko w związku z marihuaną. Dziewczyna zerwała kontakty z narkotykami tylko dzięki temu, iż nie mogła w pewnym momencie się do nich dostać. Gdyby mogła kupić działkę w sklepie spożywczym na pewno nie dożyłaby dnia dzisiejszego. Strach przed policją też jest hamulcem dla większości nastolatków, którzy boją się mieć styczność z prawem. Nie zapominajmy o konsekwencjach zdrowotnych. W biografii dziewczyna często podkreśla jak wyniszczoną ma wątrobę, że nie może jeść nic innego oprócz jogurtów, jak często miała żółtaczkę, febrę.
Podsumowując, jest to książka o ludzkich słabościach, które potrafią nas wepchnąć na samo dno.