Gdyby nie Harlequin, pewnie nigdy nie sięgnęłabym po tę książkę. Zwłaszcza że nazwisko Mary Alice Monroe nie mówiło mi absolutnie nic przez rozpoczęciem lektury (po zresztą też), a wydawnictwo kojarzyło się dotychczas jedynie z tanimi romansidłami w postaci dodatków do gazet. Wygląda na to, że bardzo się myliłam. Harlequin ma naprawdę ciekawe propozycje książek dla kobiet i nie tylko! „Raj na ziemi” jest dla mnie pierwszym tego dowodem. Drugim zaś oferta na stronie internetowej.
Ale wróćmy do „Raju...”. Jego bohaterkami są dwie kobiety – matka i córka – o wdzięcznych imionach Lovie i Cara. Lovie ma dopiero 69 lat, ale los jej nie oszczędza, bo okazuje się, że jest ciężko chora. Pewnie z tego względu decyduje się odnowić kontakty z córką, z którą do tej pory utrzymywała dosyć chłodne stosunki. Cara dopiero co została zwolniona z pracy, więc nie mając nie do stracenia, przyjmuje zaproszenie matki. Akcja dzieje się na malowniczej wyspie, na piaszczystych plażach i w pięknym domku o żółtych ścianach. To tam przybywa Caretta, aby spędzić z matką trochę więcej czasu. Początkowo nie idzie to jej zbyt dobrze, bo przywykła już do niezależności i życia w wielkim mieście. Oliwy do ognia dolewa dodatkowo obecność ciężarnej osiemnastolatki, Toy Sooner, którą Olivia przyjęła do siebie już jakiś czas temu, a której Cara nie potrafi zaakceptować. Z czasem jednak udaje im się odnaleźć wspólny język, a Cara odkrywa na nowo uroki miejsca, w których wychowywała się jako dziecko i z którego uciekła, będąc w wieku Toy.
Motyw jak najbardziej oklepany, co odrobinę mnie zniechęcało, bo z góry było wiadomo, że Cara zbliży się do matki, a gdzieś w międzyczasie pozna miłość swojego życia, ale mimo wszystko akceptowalny. „Raj na ziemi” to przyjemna i lekka książka, która umili przynajmniej jeden pochmurny wieczór wielbicielkom obyczajówek. Nie spodziewałam się wielkich uniesień przy czytaniu tej pozycji, ale kilka razy uśmiechnęłam się przy ciekawszych dialogach, a Carę i Lovie udało mi się nawet polubić.
Ogromnym plusem w moim odczuciu był obecny w każdym rozdziale motyw żółwi. Każdy rozdział zaczynał się od cytatu opisującego ich życie i muszę przyznać, że dowiedziałam się o nich z tej książki więcej niż na lekcjach biologii. Lovie, jako ich wielka miłośniczka, z zapałem oddawała się ochronie żółwich gniazd, pomimo postępującej choroby, która wysysała z niej wszystkie siły. Cara, której pełne imię wzięło się od łacińskiej nazwy owych żółwi, szybko zamieniła nienawiść do nich na swego rodzaju fascynację. Był to bardzo miły akcent w całej książce i zarazem klamrą ją spinająca.
Nie polecam tej książki ze względu na wybitność, bo taki „Raj na ziemi” z pewnością nie jest. Polecam ją, ponieważ jest to doskonałe studium relacji matki z córką. Każda z nas powinna kiedyś przeczytać tę pozycję, choćby po to, by docenić własną rodzinę. Lektura nie zabierze wiele czasu, bo jest napisana śmiesznie prostym i łatwo przyswajalnym językiem, a zapewni mile spędzony wieczór i refleksję na temat więzi matek i córek.
Swoją drogą dziwne, że dzieci doceniają swoich rodziców przeważnie dopiero po tym, gdy się od nich wyprowadzą. Tak było ze mną. Kocham Cię, Mamo.
Ocena: 3/5