Czy zastanawialiście się kiedyś, jakie myśli kłębią się za pozornie obojętnymi, znudzonymi twarzami ludzi jadących z wami autobusem lub mijanych na ulicy? To tak samo banalne pytanie, jak to: co czai się w ciemności, poza granicą wzroku? Całkiem nowe światło na ten mrok rzuca surrealistyczna książka Dawida Kaina - "Punkt wyjścia".
Damian i Rafał to pozornie dwa różne światy. Pierwszy jest neurotycznym pisarzem, niemal histerykiem zamkniętym w świecie własnych paranoi ograniczonych do czterech ścian niewielkiego mieszkania, gdzie nawet promień światła ze świata zewnętrznego wydaje się być haniebnym bluźnierstwem. Rafał natomiast gorączkowo ucieka od normalnego, szarego życia, gdzieś między "przegięcia pały w tym, co prostaki mówią na to 'nocny wypad na miasto'" i angaże do dziwnych prac, których nikt inny nie odważyłby się podjąć, np. jako animator w przebraniu wielkiej podpaski czy twarz kampanii społecznej o AIDS.
Fabuła książki rozbita jest pomiędzy opowieści obu bohaterów. Na początku wydają się rozbiegać w bliżej nieznanych kierunkach, bez ładu i większego przeznaczenia. Właściwie jedynym punktem orientacyjnym jest wspomniana w opisie powieści biała chata, której czytelnik wypatruje przez trzy czwarte lektury. Jednak nawet kiedy dobiega do tego kulminacyjnego momentu, rozwiązania i tak może się domyślić nieco wcześniej. Obie historie pisane są innymi językami - Damian szeroko i obficie opisuje własne paranoje, związane z najzwyklejszymi czynnościami, Rafał z kolei dość potocznym słowem, przypominającym nieco dialogi znanych wszystkim panów w sportowej odzieży, opowiada o nocach w wyjątkowo niszowych klubach. W tekście jest mnóstwo neologizmów, idiomów i innych potocznych "mów". Całość nieco drażni, będąc jednocześnie dość nowatorską, dlatego najlepiej, aby każdy sam ocenił, czy mu taki styl odpowiada.
Sam pomysł na powieść jest całkiem ciekawy, chociaż czytając opis spodziewałam się czegoś bardziej z stylu Kinga, a tymczasem dostałam ciężką, psychonautyczną historię obficie okraszoną mrocznymi metaforami. Muszę się też przyznać, że przez cały czas jej czytania męczyły mnie noc w noc koszmary. Książka zdecydowanie jest horrorem, ale zamiast dreszczyka niewyjaśnionych, paranormalnych zjawisk, mamy raczej do czynienia z mrocznymi stronami ludzkiego umysłu. Wszystko często kojarzyło mi się z teledyskami i muzyką Nine Inch Nails czy Agressivy 69. To dość specyficzny styl, który wielu osobom może nie przypaść do gustu, dla innych zaś może okazać się zbyt... nieczysty? I zapewne bezsensownie wulgarny. Nietypowa jest również pointa: czym bylibyśmy bez naszych drobnych, codziennych paranoi? Jednak lektura zdecydowanie zyskałaby na czytelności, gdyby Damian nie był tak skrajnie neurotyczny, aby czytelnik mógł bardziej utożsamić się z nim. W takim kształcie powieść mogłabym spokojnie polecić każdemu, by nieco bardziej pokochał swoje drobne umysłowe choroby.
Całość sprawia wrażenie dobrego pomysłu, w którym zabrakło nieco mocy na realizację. Chociaż nie przeczę, że mógł to być po prostu eksperyment literacki, o którego rezultatach raczej zadecydować powinien każdy indywidualnie. Ja ze swojej strony mogę jedynie przestrzec przed przeciąganymi i nieco nienaturalnymi dialogami, podobnymi do tych z polskich filmów – sympatyczne, barwne i ciekawe, ale przy tym nieco naciągane. I, jak już pisałam, nie każdemu może spodobać się ciężki psychodeliczny ton powieści. Z całą pewnością na okładce powinno się znaleźć ostrzeżenie "+18".