Piekło raczej nie kojarzy się z niczym przyjemnym. Słysząc to słowo, przed oczami stają mi języki ognia, niewyobrażalne cierpienie i wszechogarniający ból. Gdyby przeprowadzić ankietę i zapytać ludzi, czy woleliby znaleźć się w niebie czy w piekle. Zdecydowana większość, jak nie wszyscy, opowiedzieliby się za tym pierwszym. Tymczasem dla bohaterów „Jutra” ten mitologiczny Hades stanowi synonim bezpieczeństwa i ostoi.
Ellie, Homer,, Lee, Robyn, Fi, Corrie, Chris i Kevin przygotowują się do swojego oczekiwanego biwaku na łonie natury. Pakują wszystkie potrzebne rzeczy do starego jeepa i wyruszają w kierunku celu swojej podróży - Piekła, trudno dostępnego miejsca wśród okolicznych wzgórz. W czasie gdy ośmiu przyjaciół postanawia spędzić pięć dni z dala od rodziców, codzienności oraz zgiełku miasta, w którym żyją, ich kraj zostaje zaatakowany przez wrogą armię. Powrót do normalności okazuje się całkowicie nie możliwy, ponieważ nic, co bohaterowie do tej pory znali, nie wygląda tak samo.
Powieść Johna Marsdena stawia przed czytelnikiem kilka poważnych wyzwań. Pierwsze i zarazem największe z nich to przebrnięcie przez nudny początek. Jeśli uporamy się z tą początkową trudnością, zaraz napotkamy inną przeszkodę, szczególnie zniechęcającą do dalszej lektury. Są to powtórzenia. Nie, nie chodzi tu o nadużywanie poszczególnych słów, lecz o schematyczność akcji. Już szybko wyjaśniam na czym, w przypadku tej powieści, to polega. Mianowicie bohaterowie wracają z Piekła do miasta, w którym zostają całkowitą pustkę i zniszczenie. Oczywiście pierwsze co robią to sprawdzają, co stało się z ich rodzinami. I się zaczyna! Przyjeżdżają do domu Fi, nie zastają tu żywego ducha, udają się więc do mieszkania Homera, gdzie również nikogo nie spotykają, i tak po kolei przemieszczają się od domu do domu i wszędzie napotykają to samo. Czy naprawdę nie wystarczyłoby ograniczyć się do szczegółowego opisu jedynie dwóch pierwszych wizyt? Czytelnik naprawdę nie jest głupi i na pewno sam zorientowałby się, że w pozostałych miejscach nastolatkowie również nie mogą spodziewać się cudu.
Autor posługuje się językiem prostym, nieskomplikowanym, jednym słowem: idealnym dla młodego odbiorcy. Wielokrotnie spotkałam się również ze stwierdzeniem, że akcja tego utworu jest wartka i porywająca. Trudno się z tym nie zgodzić, ponieważ wiele wątków rzeczywiście trzyma w napięciu, aczkolwiek z drugiej strony inne są tego napięcia zupełnie pozbawione. Kolejną kwestią, której nie możemy zaliczyć do atutów „Jutra” to przesłodzone wątki miłosne. W pewnych momentach, czytając książkę miałam ochotę poprosić o zastrzyk z insuliny, ponieważ ilość słodyczy była dla mnie aż nazbyt przytłaczająca.
John Marsden bardzo niewiele miejsca poświęcił na przedstawienie bohaterów swojego tekstu. Postacie zostały opisane w sposób bardzo pobieżny i ogólnikowy. Co więcej, siedemnastolatkowie pomimo swojego dość już dojrzałego wieku, w niektórych sytuacjach zachowują się nadzwyczaj dziecinnie. Wydaje mi się, że pisarzowi przed rozpoczęciem pisania tej serii, przydałaby się dogłębna analiza sposobów zachowań młodzieży, wtedy zdecydowanie fabuła zyskałaby bardziej realny kształt.
Szczerzę przyznam, że nie pojmuję ogólnego zachwytu internautów tą serią. Zazwyczaj po przeczytaniu pierwszej części jakiegoś cyklu, bez względu na to, czy książka wywarła na mnie pozytywne wrażenie czy nie, niesamowicie mnie ciekawi, co dalej stało się z bohaterami, jak potoczyły się ich losy? „Jutro” pod tym względem jest powieścią wyjątkową, ponieważ mimo że fabuła mnie wciągnęła to nie odczuwam chęci sięgnięcia po inne tomy z serii.