Moje pierwsze spotkanie z Paradoksem Marionetki zakończyło się dość dobrze. Wykreowany przez panią Annę Karnicką świat zaskakuje, wprowadza kolejne oryginalne elementy do fantastycznych, dość popularnych sfer, jednakże czegoś w nim brakowało. Jak już wcześniej wspomniałam (zapraszam do recenzji poprzedniego tomu), nie wszystko zachwycało, co może lekko zasmucić. Tym samym miałam nieco obaw przed sięgnięciem po „Sprawę Zegarmistrza”. Dopiero rozochocona słowami zadowolonych z kontynuacji przygód Martina i jego świty czytelników postanowiłam zaryzykować i ponownie „poobcować” z ludźmi powiązanymi z Kolegium Iluzji i Manipulacji. Co z tego wynikło? W tej chwili zdradzę tylko jedno: NIE ŻAŁUJĘ!
TIK-TAK. TIK-TAK. TIK-TAK… JUŻ ODMIERZAM CZAS DO NIEUNIKNIONEGO. CZY ZDĄŻYSZ MNIE POWSTRZYMAĆ?
Jeżeli ktokolwiek wierzył, że los przestanie rzucać Martinowi kłody pod nogi, może się gorzko rozczarować. Pomimo zasilenia szeregów studentów pierwszego roku Praskiej Szkoły Lalkarzy, co stanowi nie lada wyczyn w oczach tych, co dobrze znają zasady rekrutacji, nadal nie odczuwa powodu do radości. Sponiewierany nastolatek raz jeszcze zmierzył się z trudnościami, których – jak na złość – przybywało, zamiast ubywać. Widziałam jego liczne rozterki. Towarzyszyłam przy najmniejszej podejmowanej decyzji, gdzie ta prędzej czy później wpływała na jego „być lub nie być”. Świat, zachęcający swymi magicznymi obliczami, kuszący licznymi możliwościami, z dnia na dzień był gotowy stać się jego odwiecznym wrogiem. Uśpione zło powoli się wybudzało. Ukryte wśród zaufanych osób tylko czekało, aż będzie mogło wykorzystać zaistniały chaos i wprowadzić swój makabryczny plan w życie. A to nie mogłoby się dobrze skończyć. Sama nieraz widziałam, do czego jest zdolny. Prowokowanie go przypominało drażnienie wygłodniałego tygrysa, będąc w ten samej klatce co on. Dlatego trzymałam kciuki za to, by, choć przy nieco zaćmionym postrzeganiu rzeczywistości, Martinowi nie podwinęła się noga. Aby resztki rozsądku przebiły się przez rollercoaster sprzecznych uczuć i nie pozwalały na to, by sprawy wymknęły się spod kontroli. Tylko czy im się to udało?
Przy recenzji poprzedniego tomu niezwykle wadziło mi wiele elementów, a najbardziej wątek kryminalny, gdzie ten – bądź co bądź – stanowił klucz do sukcesu całego przedsięwzięcia. Pani Anna Karnicka wielokrotnie go wypuściła z rąk, przez co utracił swój właściwy kształt i otwarcie nim drzwi zakończyło się fiaskiem. Tym razem wyraźnie widać poprawę. Intrygi (bo trochę ich się tutaj znalazło) przewijające się przez karty „Sprawy Zegarmistrza” zaskakiwały. Niejednokrotnie dawałam się podejść. Myślałam, że podsuwane przez autorkę wskazówki są podstępem, przez co poszukiwałam odpowiedzi w zupełnie innych miejscach. Błądziłam, wymyślając coraz to kreatywniejsze scenariusze, choć rozwiązanie niemal wymierzało mi siarczyste policzki. Co więcej, pani Karnickiej udało się też wpleść wiele tajemniczych nut, gdzie przy przesiąkniętym analizowaniem danych sytuacji umyśle, ciężko od razu załapać, że coś jest nie tak. Dopiero kiedy sekrety wychodziły na światło dzienne, przychodziło otrzeźwienie, a zarazem myśl: „No, no – ktoś tu się nam pięknie rozkręca!”. Oby tak dalej, a wtedy Paradoks Marionetki może stać się moim ulubionym cyklem!
NO, NARESZCIE ZDOŁAŁEŚ POKAZAĆ, KIM NAPRAWDĘ JESTEŚ! OBY TAK DA… HEJ, GDZIE LEZIESZ?
Tak, tak, TAK! Wreszcie mogę zaprzestać mówienia, że Martin jest mi zupełnie obojętny, gdyż… zaczęłam go lubić! Choć nadal żył bolesną dla niego przeszłością, gdzie odczuwał podwójną stratę, wreszcie pokazał, iż przyjęcie go w poczet studentów Kolegium Iluzji i Manipulacji nie było żadną pomyłką. Pomimo odczuwalnego braku Canelle, niejednokrotnie zaskakiwał swoimi przemyśleniami czy poczynaniami. Pozornie cichy nastolatek udowodnił, że nie warto go ignorować. Trzeba mieć na uwadze jego obecność, bo inaczej może się to na kimś zemścić. Aż czasami żałowałam, że jego wiernej towarzyszce nie było dane tego widzieć. Na szczęście mogli to dostrzec inni, którzy – jako tako – zajęli jej miejsce (o ile da się coś takiego uczynić). Pustkę po zwariowanej nastolatce wypełniała pewna siebie Freddie, gdzie nie warto było z nią zadzierać. Na każde czyjeś słowo miała swoich kilka, jak nie kilkanaście! Również w czynach nie pozostawała dłużna. Aż nieraz zastanawiałam się, kto wygrałby starcie Canelle kontra Frederica. Obydwie to twarde zawodniczki!
Również inni bohaterowie zyskali w moich oczach. Jak dotąd miernie wykreowani, tak teraz podkręcono ich charaktery, dzięki czemu byli znacznie bardziej wyraziści. Ludzcy! I jak Greem czy książę Walter (trochę nieobecny, ale za każdym razem umiejętnie zaskakiwał) wreszcie mnie kupili, tak w przypadku Ingi było zupełnie inaczej. Choć rozumiałam jej pobudki, by traktować ludzi w taki, a nie inny sposób, nie zdołałam tego zaakceptować. A kiedy jeszcze się to pogłębiło, marzyłam o tym, by zafundować dziewczynie zimny prysznic. Powstaje pytanie: Czy aby na pewno było to zdrowe „przekształcenie” osobowości? Ajj, bym zapomniała o wspaniałym człowieku-zagadce. Wzbudzający mój zachwyt Podróżny ponownie dał popis swoich umiejętności, nieraz wprawiając mnie w osłupienie. Najpiękniejsze jednak okazało się… ukazanie jego słabości. Brzmi to paskudnie, aczkolwiek dzięki temu czuje się, że nie został on wyidealizowany. Zgoda, w poprzednim tomie też byłam w stanie to przyuważyć, lecz tutaj nabrało to mocy.
Jak wcześniej mogłam jedynie pochwalić autorkę za pomysłowość i skarcić za niewykorzystanie drzemiącego w oryginalnych brzmieniach potencjału, tak wreszcie nadarzyła się okazja, by to zmienić. Pani Anna Karnicka WRESZCIE zasadziła sobie kopniaka w tyłek i podwoiła twórcze obroty, aby to, co związane z „drugą stroną” mieniło się pełną feerią barw. Poprzez „Sprawę Zegarmistrza” podniosła sobie wysoko poprzeczkę, gdzie teraz liczę, że każdy kolejny twór spod jej pióra będzie tylko lepszy i lepszy. No i ponownie przekaże jakąś cenną lekcję. A co takiego wyczytałam z tejże historii? Niech pomyślę… Już wiem! Poświęcenie się w imię marzeń to piękny czyn, tylko też trzeba znać swoje granice. Jeżeli ich nie wytyczymy lub je przeskoczymy, nie ma pewności, czy kolejny ruch nie ściągnie na nas problemów. I to nie zawsze takich, po których wystarczy poważna rozmowa, aby ciężar spadł nam z barków…
Podsumowując. Bywa tak, że nie umiem dawać drugiej szansy. Rzadko kiedy tego żałuję, ale w przypadku Paradoksu Marionetki mogłabym sobie to wyrzucać. Choć „Sprawa Klary B.” wypadła w moich oczach dobrze, to jednak „Sprawa Zegarmistrza” bije swoją poprzedniczkę o głowę. Znacznie więcej fascynującej, a zarazem mrocznej magii, silniejsza obecność nietuzinkowych bohaterów oraz sprawy, które nie dają o sobie zapomnieć, póki nie ujrzy się kwestii „koniec tomu drugiego”. Ugh, od „Sprawy Zegarmistrza” nie da się od tak oderwać! Najwyraźniej kolejna autorka wygrała batalię z klątwą drugiego tomu, dumnie pokazując jej pewien paluszek. I to na korzyść czytelników.