Początkowo podtytuł (Romans amerykański) odrobinę mnie zniechęcał, wywoływał wrażenie, że wewnątrz znajdę kicz przemycony z taniego romansidła. Jednak cały czas miałam świadomość, że to historia autentyczna, a listy z których składa się książka istnieją naprawdę. Trochę mnie to uspokoiło i zaczęłam lekturę...
Wszystko zaczęło się od fascynacji. Mary Ellen Fox, młoda i piękna studenta iberystyki, postanowiła napisać list do New Yorkera, ponieważ pewien piszący dla nich Leopold Tyrmand porwał ją siłą swego intelektu. Jak sama mówi: nigdy dotąd nie utożsamiałam się tak bardzo z niczyimi poglądami. Czy termin braterstwo dusz będzie tu właściwym?
Spotkali się, wydawał jej się niski, ale ani to, ani fakt, że był od niej starszy o dwadzieścia siedem lat, nie przeszkodziła jej w zakochaniu się. Musiała o niego zawalczyć i sprawić, by i on zakochał się w niej. Ich znajomość nie była łatwa, borykali się z kilkoma problemami: ciągłe podróże Tyrmanda (mam dziwne opory przed używaniem wyłącznie jego imienia), matka Mary Ellen.
Jakoś sobie poradzili. Pisali listy, które często budziły we mnie zachwyt. Ich nietypowość, wylewająca się z nich inteligencja i dawkowana intymność, sprawiły, że podczas czytania nie zauważałam jak szybko mija czas, zachwycałam się pisarskimi zdolnościami kochanków, które przejawiały się nawet w prywatnej korespondencji.
Ta książka będzie dużym rarytasem dla fanów Tyrmanda. Dzięki niej mają możliwość poznania go od kuchni, samemu przekonać się jaki był naprawdę. Ujrzą jego egocentryczne, lecz także dojrzałe oblicze.
Co jednak najbardziej spodobało mi się w książce Agaty Tuszyńskiej, to zdjęcia udostępnione przez Mary Ellen Tyrmand. To niemal prywatny album, w którym znajdują się zdjęcia z jej młodości, ale pojawiają się na nich także jej rodzina i co ciekawe, znaleźć w tym dość pokaźnym zbiorze można zdjęcia Leopolda, gdy jeszcze przebywał w Polsce. Jest to doprawdy znakomity sposób, by czytelnikowi umilić lekturę.
Książkę polecam. Polecam każdemu, kto lubi nieszablonowe romanse, kto lubi wścibiać nos w nie swoje sprawy (bo przecież cudze listy to dość intymna rzecz), przy okazji mając okazję do kilku westchnięć i marzeń o tym, by samemu otrzymać list od ukochanej osoby.
Poczytajmy to co zakazane, bojąc się, że ktoś nas przyłapie na przeglądaniu tajemnic z przeszłości...