Opowieści Zadie Smith wymagają uważnego Czytelnika. To intelektualne doznanie, które pozostawia trwałe ślady.
Lektura znakomita. I warta powtarzania wiele razy.
Zadie Smith to autorka, która nie jest mi obca. Mimo znacznej odległości przestrzennej, jej twórczość jest mi bardzo bliska (może dlatego, że czasami moja rozpacz sięga aż stąd do Londynu). Teraz chyba jeszcze bardziej niż kiedyś. Poznałam ją w czasie studiów na polonistyce i nie zapomniałam, ale miałyśmy dość długą przerwę. W moim życiu pojawiło się mnóstwo innych książek i nasze relacje się skomplikowały. Gdy zobaczyłam zieloną okładkę „Grand Union”, wiedziałam, że to ZNAK. A właściwie wydawnictwo ZNAK. Dzięki temu się spotkałyśmy. Ja i Zadie Smith po latach.
„Grand Union” to zbiór niezwykłych opowiadań. Łączy je jedno – trudne relacje międzyludzkie, skomplikowane sytuacje i związki, w których nic nie jest proste. Czytelnik mierzy się z problemem dyskryminacji, poszukiwania tożsamości, miłości, nienawiści, wspomnień i śmierci. Mike to były glina, który nie może się uwolnić od nałogu narkotykowego. Nie może dalej działać w pewnej organizacji, bo wprawdzie przymknęliby oko na problem narkotykowy, ale na kradzież pieniędzy już nie mogą. Kelso z kolei ginie w tragicznych okolicznościach. Od początku opowiadania wiemy, co go czeka, podczas gdy on sam jest zupełnie tego nieświadomy.
O poczuciu własnej tożsamości świadczyć może także znalezienie się w książce telefonicznej. Wykreślenie z niej byłoby wielką tragedią. Poczucie zlokalizowania ma przecież wielkie znaczenie. Jeśli jesteśmy w książce telefonicznej, to znaczy, że gdzieś jesteśmy. Jesteśmy.
Bohaterowie nie są jednoznaczni. I to jest niesamowita siła i wartość opowieści, które snuje narrator. Życie jest wielką rzeką, która płynie. Większość ludzi płynie z nurtem, niektórzy sobie jakoś pomagają – jak wskazuje narrator w opowiadaniu „Sztuczna rzeka”, jeszcze inni walczą, bo życie to nieustanna walka.
„Ja” jest bardzo silne w opowiadaniach. Przebija się przez wątki fabularne i daje o sobie znać. Jest to więc znakomita uczta dla Czytelnika, który lubi takie zabawy. Forma w opowiadaniach jest bardzo różnorodna, są opowiadania autotematyczne, pełne ironii i sarkazmu. Zaskakują i zachęcają do tego, by je odkrywać. Zdecydowanie nie są to lekkie i przyjemne teksty, ale bardziej wymagające, skupiające uwagę i wymagające od Czytelnika wysiłku intelektualnego. Sama przyjemność. Dziękuję Ci, Zadie Smith. Pokłony dla Ciebie. I Twojego pióra.
Musiałam skończyć lekturę, gdy zostały mi dwie strony. Koszmar Czytelnika. Nie mogłam myśleć o niczym innym. Stanęłam po środku miasta, z torbami wypełnionymi zakupami, z niedopitą kawą. Nie myślałam o tym, by założyć rękawiczki. Czytałam Twoje słowa Zadie Smith. Ściskałam zmarzniętymi dłońmi zieloną okładkę. I dobrze mi było. I smutno, refleksyjnie. I chyba poczytam te opowiadania jeszcze przynajmniej raz. Nawet, jeśli będzie nam groził koniec świata, nie oderwę się od książki. Zupełnie tak, jak Marlon z „Ucieczki z Nowego Jorku”.