Chyba nie ma takiej osoby, która nie chciałaby podróżować po świecie. Perspektywa zwiedzenia pewnych krajów nie pozwala nam spać po nocach, a przed oczami widnieje piękny obrazek nas samych: uśmiechniętych i wypoczętych. Jednak pewne sprawy przywracają nas do rzeczywistości, a wtedy pozostają nam jedynie marzenia. A co, jeśli postanowimy je spełnić?
W Meksykańskim hotelu ginie turystka z Francji, która na pewno miała jakieś plany na przyszłość. Jej tajemnicze zniknięcie krzyżuje je, jednak policja postanawia ją odnaleźć.
W tym samym czasie do tego samego hotelu przyjeżdża dziennikarka ze swoją ekipą, aby nakręcić materiały pośród wielu ulic Meksyku. Natomiast ich najważniejszym celem jest wywiad z intrygującym, a zarazem tajemniczym, biznesmenem. Także tam zatrzymuje się pani kryminolog, która chciała powiększyć swoją wiedzę w swej ukochanej dziedzinie i pragnie uczestniczyć w sympozjum, a miesza się w sensacyjną aferę. Do nich wszystkich dołącza utalentowana malarka popadająca w depresję, próbująca szukać swojego szczęścia po swojemu, przy czym wdaje się w romans z miejscowym inspektorem policji.
Co takiego musiało się zdarzyć, że los postanowił zapoznać je ze sobą? Jak zareagują, gdy odkryją, że w hotelu skrywa się morderca czyhający na życie jednej z nich? Czy kobiety będą w stanie stanąć ramię w ramię, kiedy przyjdzie im zmierzyć się z tym samym wrogiem?
Jedno jest pewne – ta mieszanka charakterów pokaże, że nie wolno oceniać po pozorach.
Wydawnictwo Jaguar dość długo kusiło swoich czytelników tym tytułem. Już przed oficjalną premierą zainteresowanie sięgało zenitu, przy czym ja sama nie zostałam obojętna na [Przeklętą laleczkę]. Moją ciekawość nie potęgował tak bardzo opis czy przepiękna okładka, a sama informacja, że autorką jest polka! Jako że polubiłam się z naszą rodzimą literaturą to nie mogłam zaprzepaścić okazji, aby zapoznać się z treścią tej książki. Tylko jak zareagowałam na nią, kiedy nadeszło to spotkanie? Czy byłam zadowolona? A może podziałało na mnie przekleństwo laleczki?
„Gdy traci się w życiu to, co najważniejsze, nic nie stoi na przeszkodzie, aby oddać się zemście.”
Po naprawdę tajemniczym prologu wprost nie mogłam doczekać się tego, co przygotowała dla czytelników autorka. Przy początkowych rozdziałach byłam oczarowałam, pochłaniałam je w ekspresowym tempie. Ale jak to bywa – nic nie trwa wiecznie. W pewnym momencie poczułam stopniowe wystudzenie entuzjazmu, a zastępował go niedosyt. Miałam wrażenie, że zostaliśmy uraczeni podstawowymi sytuacjami, w których zapalna iskra została zgaszona. Każdy epizod został przedstawiony w tak prosty sposób, iż ciężko było mi się do tego przyzwyczaić. Poza tym Meksyk – miejsce, gdzie to wszystko ma swoje miejsce – sprawiał wrażenie idealnego uzupełniacza treści. Nic poza tym. Owszem – zostajemy uraczeni opisami tamtego krajobrazu, ale jak dla mnie było go za mało. Również miałam mętlik w głowie, kiedy z jednej akcji przeskakiwaliśmy do drugiej, a było ich nieco w tej cienkiej książce. Zastanawiałam się nad tym, czy aby nie brakuje parunastu stron tekstu, gdzie to wszystko rozwijało się w spokojnym tempie. Taki wielki rozgardiasz wepchnięty na niecałe trzysta stron? To o wiele za dużo!
Były momenty, kiedy ponownie zatracałam się w czytaniu i odczuwałam emocje, jakie Ewa Rajter chciała nam przekazać. Smuci mnie jednak to, że trwało to zbyt krótko. Już w połowie książki wiedziałam, jak to wszystko się skończy, jednak nadal tliła się we mnie nadzieja, iż coś zaskoczy i będzie wielki wybuch powodujący wbicie w fotel. Zdarzały się chwile, gdy mój puls przyśpieszał w kulminacyjnych momentach, ale szybko powracał on do normy. Zbyt szybko. Moim zdaniem kryminalny wątek w tej książce leży i kwiczy, jednak nie mogę odmówić autorce umiejętności atakowania swoich postaci strzałą amora. Miłośnicy romansów będą wprost zadowoleni z takiego obrotu spraw. A że ja nie znoszę nadmiaru... Chyba wiecie, jaką mogłam mieć minę przy niektórych akapitach?
Przez tę książkę przewija się wielu bohaterów, ale to kobiece trio gra tutaj pierwsze skrzypce. Mowa tutaj o altruistycznej dziennikarce Agacie, rozchwytywanej w swej dziedzinie pani kryminolog Zuzannie oraz popadającej w depresję utalentowanej malarce Ewie. Każda z nich miała tutaj swoją rolę i w pewien sposób ją spełniły. Chodzi tutaj o sianie zamętu, o którym wspominałam chwilę wcześniej. W jakiejś części polubiłam każdą z nich, ale bolała mnie ich kreacja. Autorka ukazuje je jako piękne kobiety, wciskając gdzieniegdzie to określenie, aby podkreślić to zjawisko. Przypisano im także mądrość, ale na litość Boską jaka inteligentna kobieta idzie do łóżka z facetem, którego zna krócej, niż czterdzieści osiem godzin? Wytłumaczcie mi to! Tego typów bohaterów nie znoszę, ale Agata, Ewa oraz Zuzia miały szczęście, że wcześniej udało mi się je poznać od innej strony, bo teraz inaczej bym o nich myślała.
Nie można także zapomnieć o drugoplanowych postaciach, gdzie jedni wnosili coś do fabuły, a drudzy zostali wspomniani z powodu zaszycia dziury w historii. Niemniej jednak udało mi się odnaleźć kogoś, kto zwrócił moją uwagę i – z ciekawością – obserwowałam jego poczynania. Może jestem chora, ale kibicowałam mu w jego myśli i nawet miałam nadzieję, że uda mu się ją zakończyć z sukcesem. A wtedy przyszła chwila, gdy zrozumiałam, jaki będzie koniec i moje marzenia roztrzaskały się na ścianie. Ale i tak dziękuję Ewie Rajter za ten promyczek nadziei. To właśnie on trzymał w ryzach [Przeklętą laleczkę] i nie pozwalał jej się rozpaść.
„(...) niczego nie można być pewnym, poza śmiercią.”
Kunszt pisarski Ewy Rajter jest poprawny, jednak brakowało mi tej nutki szaleństwa, której poszukuję w wyimaginowanych historiach. Autorka posługuje się prostym językiem, dzięki czemu każdy może się odnaleźć w [Przeklętej laleczce], ale ludzie mogą podzielić się na dwa obozy: jeden będzie przystawał przy skromnych opisach i dialogach, kiedy drugi poczuje niedosyt słów. Ja należę do tych drugich, co potwierdza moje marudzenie zapisane nieco wyżej.
Moim zdaniem [Przeklęta laleczka] ma na celu ukazanie nam tego, że powiedzenie „prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie” nie jest błahym zdaniem. Agata, Zuzanna oraz Ewa są tego najlepszym przykładem. A kiedy dochodzi do tego w chwili zagrożenia życia to ta więź staje się jeszcze silniejsza.
Z serii „rozkminy bluszczyny”: To chyba jedna z cięższych recenzji, jakie przyszło mi kiedykolwiek napisać. Uwierzycie w to, że pisałam ją siedem razy?
Podsumowując:
[Przeklęta laleczka], po odsunięciu od siebie tych złych myśli, to lekka książka, od której nie można wymagać zbyt wiele. Jeżeli porzucicie wszelkie domysły na jej temat i pozwolicie sobie brnąć w tę historię to zostaniecie usatysfakcjonowani. Ja – niestety – wymagałam zbyt wiele i wyszło jak wyszło. Wy nie musicie popełniać tego błędu!
Idealna lektura na zimne wieczory pod kocem i kubkiem herbaty, kiedy chcemy odetchnąć od cięższej literatury.