Po serię z Hubertem Meyerem Katarzyny Bondy sięgam zawsze chętnie. Pamiętam jakim zaskoczeniem było dla mnie pojawienie się „Nikt nie musi wiedzieć” po latach od wydania poprzedniej części.
„Klatka dla niewinnych” spoczywała od dłuższego czasu grzecznie na mojej hałdzie wstydu, aż się okazało, że Pani Kasia napisała o Meyerze nie jedną kolejną, nie drugą, ale i trzecią następną część. Zaległości zrobiły się poważne. A że do Huberta zawsze wracam z przyjemnością, tak było i tym razem.
Naczytałam się w chwili premiery piątego tomu, że to najsłabsza odsłona perypetii zblazowanego profilera. Czy mogłabym tak powiedzieć? Zdecydowanie nie.
W tej części Hubert zostaje podstępem wciągnięty w intrygę z podwójnym morderstwem w tle. Lata wcześniej Róża Englot zostaje zamordowana, a jej mąż odsiaduje wyrok. W 2021, (czyli w momencie rozgrywania się właściwej akcji powieści), matka Róży wypada z balkonu akurat podczas przepustki zięcia i w jego obecności. Wiele wskazuje na jego winę, ale równie wiele na jego syna, czternastoletniego Jonasza, który po śmierci matki przestał mówić i trudno się z nim porozumieć. Hubert rozpoczyna śledztwo, a za im więcej sznurków pociąga, tym dalej od kłębka. Za to robi się z tego niezły supeł. Tak niezły, że w końcu sam profiler ląduje w areszcie jako główny podejrzany. W sprawę zaangażowana jest także prokurator Weronika Rudy, którą znamy z poprzednich części, a także kilku policjantów, znanych nam mniej lub bardziej.
Książka wciągnęła mnie od samego początku i czytało mi się ją dobrze, (jestem przyzwyczajona do stylu Pani Kasi i choć jej bohaterowie mówią czasem policyjnym żargonem, co skutkuje tym, że odnoszę wrażenie, iż nie rozumiem o co chodzi, tutaj tego uczucia nie miałam). Napięcie towarzyszyło mi od pierwszych stron, sprawa była emocjonująca i zagmatwana.
Treść książki może jednak zrazić co bardziej wrażliwych czytelników, bowiem tropy prowadzą w końcu do środowiska BDSM. Sugestywne opisy praktyk, zwracają uwagę na fakt, że Katarzyna Bonda wykonała dobrą researchową robotę. Kierunku w jakim pójdzie ta historia nie spodziewał się chyba nikt, począwszy na czytelniku, na samym Meyerze kończąc.
Zresztą Meyer miał tu niewielkie pole do popisu i choć jak zwykle wykazał się niezawodnym zmysłem profilera, usadzony w areszcie nie miał zbyt wielu możliwości manewru. Czytając, odniosłam wrażenie, że to bardziej Weronika i Olchowik grają w tej części pierwsze skrzypce. Dzięki temu, wydawało mi się, że była to część bardziej nacechowana emocjami niż zwykle. Śledziliśmy rozterki Weroniki wobec jej skomplikowanych relacji z Hubertem, a także emocji związanych z zawodowymi obowiązkami, kiedy profiler wysuwa się na czoło peletonu podejrzanych.
Jako czytelnik, wiedziałam jednak, że Meyer jest niewinny i zwyczajnie nie mógł popełnić żadnego z zarzucanych mu czynów. Szczerze mówiąc, trochę szkoda. Gdyby Autorka wprowadziła ten element niepewności, nakazujący nam jednak podejrzewać Huberta, nasza czytelnicza przygoda z Meyerem zatrzęsłaby się pewnie w posadach.
Cieszę się, że miałam okazję zapoznać się z kolejnym tomem flagowego dzieła Katarzyny Bondy. Jako wierny czytelnik, mam cichą nadzieję, że Pani Kasia nigdy nie porzuci Meyera na dobre. Tymczasem mierzę się z kolejnymi książkowymi zaległościami, a tom numer sześć zaczyna już być widać spod stosu lektur.
Do zobaczenia, Hubert 😉