„Sytuacja była paranoidalna. Morderca nie był wcale mordercą, a ofiara nie była ofiarą.”*
Bywają momenty, w których rzeczywistość przerasta człowieka i aby od niej uciec stwarza sobie swój przebieg wydarzeń. Robi to tak dokładnie, że urojenie, któremu ulega wygląda jak rzeczywistość. Osoba jest na tyle przekonana o rzeczywistości tego co się dzieje, iż będzie wstanie przekonać osoby trzecie do swojej racji. Gdzie jednak zaczyna się i kończy granica między prawdą, a tym co wytworzył umysł?
W czasie trwania sylwestrowej nocy kilka minut przed północą w tłumie rozbawionych mieszkańców miasta pojawia się dziwny człowiek. Ubrany w płaszcz i kapelusz, którego już się nie spotyka. Stał jakby cała wrzawa wokoło gonie obchodziła, poważny, zamyślony i jakby nie obecny. Po chwili skierował swoje kroki ku posterunkowi policji, i może nie było by w tym nic dziwnego gdyby w ręce nie ściskał zakrwawionego noża. Gdy dociera na policje ze spokojem obwieścił, że trzeba go zamknąć, bo zabił kobietę. Do tej sprawy prosto z balu zostaje ściągnięty aspirant Mateusz Garlicki, który parę minut prędzej został zaatakowany, gdy pomagał pewnej dziewczynie uwolnić się od niezbyt ciekawego towarzystwa. Sprawa, którą mu przydzielono od początku wydawała się dziwna, a stała się jeszcze bardziej dziwniejsza gdy aresztowany zniknął z celi, z której nie dało się uciec. Jak więc udało mu się zbiec i czemu mordercy zależy by prowadzący nieoficjalne dochodzenie rozwikłał sprawę?
Swego czasu mocno stroniłam od kryminałów, horrorów i thrillerów. Jakiś czas temu przełamałam się i od tego momentu coraz częściej sięgam po książki z dreszczykiem. „Urojenie” pana Koryla od razu zwróciło moją uwagę okładką, która jak magnez mnie przyciągała i wywoływała ciarki na plecach. Nota wydawcy zaś tylko pogłębiła moją fascynację tą pozycją. Czułam gdzieś w głębi, że książka ta mnie nie za wiedzie. I wiecie co? Dobrze czułam, ani przez chwilę nie żałowałam poświęconego czasu na nią.
„Urojenie” zaczyna się dość zwyczajnie, jednak już po paru stronach zaczyna robić się coraz dziwniej i nieprawdopodobnie. Z niedowierzaniem śledziłam to co się działo i z szokiem wymalowanym na twarzy czytałam jak morderca idzie na policje, daje się zamknąć i do tego współpracuje. Przecież to… nie do przyjęcia. Jeszcze dziwniejsze jest to, że znika z celi jak jakiś czarodziej, a adresy, które podał są złe. Czyżby to był jakiś głupi żart? Od razu jednak nasuwa się myśl, że skoro to żart to skąd nóż z ludzką krwią na nim? Mówię wam, takiego thrillera jeszcze nie czytałam. Z każdą przewróconą kartką mnożyło się coraz więcej i więcej pytań, a moja ciekawość rosła z każdą mijaną sekundą.
Muszę przyznać, że Janusz Koryl potrafi budować napięcie i do tego robi to po mistrzowsku. Powieść ta wciąga od pierwszych stron i czyta się ją jednym tchem. Napisana w taki sposób, że nie byłam w stanie się od niej oderwać, a gdy już musiałam to zrobić czyniłam to z żalem i cały czas myślałam o tym jak cała ta historia się zakończy. Układałam swoje wersje wydarzeń i próbowałam nadać sens przebiegowi sprawy. Rzadko mi się zdarza, że choć minimalnie nie udało mi się zbliżyć do rozwiązania, a w tym przypadku wszystko co zakładałam kilka stron dalej było obalane niczym domek z kart. Z jednej strony jest to frustrujące, ale z drugiej jak najbardziej akceptowane, bo oto trafił się ktoś kto potrafi mnie zaskoczyć i zaśmiać mi się prosto w oczy. O, jak ja lubię takie niespodzianki. W życiu nie domyśliłabym się zakończenia jakie zaserwował mi pan Janusz. Ostatnie dwie strony musiałam przeczytać z kilka razy by uwierzyć w to co widzę. To było niewiarygodne.
Jestem zachwycona tym jak autor potrafi zagrać na nosie potencjalnemu odbiorcy. Jego styl pisania jest łatwy w odbiorze, ale nie banalny. Potrafi wywołać gęsią skórkę i zmusić do rozmyśleń, do analizowania i rozkładania wszystkiego na czynniki pierwsze. Fabuła z miejsca w ciąga i z każdą chwilą potęguje napięcie. „Urojenie” sprawia, że dopóki nie przeczytasz książki do końca Twoje myśli będą krążyć cały czas gdzieś wokół niej, ba, nawet po przeczytaniu tak będzie. Jeśli miałabym opisać tę publikację jednym zdaniem miałabym z tym duży problem. Wrażeń po jej przeczytaniu nie da się zamknąć w kilku słowach. Jedyne czego żałuję to świadomość, że gdy bym sięgała drugi raz po książkę nie było y mi dane czuć tego co czułam teraz. Karty zostały odsłonięte, rozgrywka została zakończona.
Najnowszą książkę Janusza Koryla polecam miłośnikom kryminałów oraz thrillerów. Zapewniam, że się nie zawiedziecie. Naprawdę. Intrygująca fabuła oraz niespodziewane zwroty akcji, zagadka prawie nie do rozwikłania i zakończenie, którego ani przez chwilę nikt nie podejrzewa. Jak dla mnie - banalnie napiszę - rewelacja. Polecam!
*str. 43