„Dwadzieścia minut do szczęścia” Katarzyny Mak to całkiem udany debiut literacki. Książka nie jest zbyt wymagająca, ale czyta się ją miło, szybko i z zainteresowaniem. Piękna okładka przedstawiająca młodą dziewczynę z koniem od pierwszej chwili zdobyła moje uznanie. A jak było z samą opowieścią?…
Michalina kończy studia i zostaje jej jeszcze do zaliczenia praktyka w gospodarstwie rolnym. Trafia na kilkuset hektarowe ranczo, gdzie hoduje się zwierzęta min. krowy i konie. Dziewczyna z racji swojej nieposkromionej natury, wrodzonemu uporowi i impulsywności, a czasem także niezdarności często popada w kłopoty, bądź uczestniczy w dziwnych sytuacjach. Jej pierwsze spotkanie z Mikołajem – właścicielem gospodarstwa również nie należy do najprzyjemniejszych, ale rzadki talent do pakowania się w kłopoty zupełnie rozbraja mężczyznę, który jest w stanie wiele wybaczyć swojej praktykantce. Romans z szefem wydaje się być kolejną rzeczą, jakiej dziewczyna powinna się wystrzegać, a jednak… Życie osobiste Michaliny również się rozsypuje i z dnia na dzień bohaterka znajduje się na przysłowiowym zakręcie. Co zrobi młoda studentka bez pieniędzy, bez pracy i jak uda jej się dokończyć studia przeczytacie w książce, do lektury której Was zachęcam. Dlaczego?…
„Dwadzieścia minut do szczęścia” to niespełna dwustu stronicowa książeczka, w której sporo się dzieje. Akcja biegnie dość wartko zważywszy na fakt, że jest to opowieść romantyczno – obyczajowa. Specyficzny charakter głównej bohaterki i jej talent do komplikowania sobie życia intryguje i zastanawia, co też jeszcze spotka tę trochę pogubioną dziewczynę. Mikołaj – bogaty mężczyzna z zasadami, szef, właściciel, może trochę zbyt namolny i przez to mało wiarygodny zdobył jednak moją sympatię. Mateusz – były chłopak Michaliny chyba najmniej przypadł mi do gustu, wydał mi się jakiś taki nijaki, ale z racji odgrywanej roli pasuje do całej historii. Doceniam, że autorka starała się poruszyć ważne kwestie ponadczasowe, także bolesne traumy z przeszłości, aby nadać nieco głębszą wymowę swojej książce. Jednakże zostały one jedynie zaakcentowane, choć można było poświęcić im więcej miejsca i uwagi.
Pomysł na powieść uważam za bardzo trafiony i nieprzerysowany, chociaż opiera się na dość popularnym motywie księcia i Kopciuszka. Niestety potencjał tej opowieści nie został wyczerpany. Niektórym wątkom poświęciłbym zdecydowanie więcej miejsca, zadbałabym też o większą szczegółowość. Zabrakło mi również opisów miejsc, oddania piękna przyrody, czy choćby wyglądu gospodarstwa, gdzie Misia trafiła na praktykę. Tak krótką, acz wielowątkową opowieść można było rozwinąć o kolejne przynajmniej dwieście stron i wyczerpać te wszystkie zasygnalizowane kwestie.
Podoba mi się styl i język, jakim autorka posługuje się w swojej książce napisanej bardzo zwięźle i w bardzo prosty sposób. Jestem ciekawa kolejnej opowieści pani Katarzyny Mak, bo jestem przekonana, że potencjał pisarski drzemiący w debiucie może zostać wykorzystany w kolejnej historii. Z niecierpliwością będę wypatrywała następnego tytułu.