Ja, miłośniczka powieści obyczajowych, a wśród nich także sag rodzinnych nie musiałam się zbyt długo zastanawiać nad sięgnięciem po „Irlandzkie łąki” – pierwszą część trylogii zatytułowanej „Mieć odwagę, by marzyć”. Autorka powieści – Susan Anne Mason po wielu latach prób i przygotowań wydała pierwszą powieść i spełniła tym samym swoje ogromne marzenie. Książka jest więc debiutem autorskim, swego rodzaju preludium do całej późniejszej twórczości pani Mason, co stanowi dla mnie dodatkową zachętę. Opowieść porusza wiele życiowych problemów, także dylematów moralnych, spraw trudnych i nietypowych, które moim zdaniem są najlepszą stroną tej historii.
Autorka i jej bohaterowie – sympatyczna rodzina O’Leary zaprasza nas, czytelników, na swoją farmę o nazwie Irlandzkie Łąki znajdującą się na Long Island w Stanach Zjednoczonych. To tutaj od dość dawna hoduje się konie i szkoli je do wyścigów. Jest rok 1911 i nad biznesem od pewnego czasu gromadzą się czarne chmury. Stadnina stoi na skraju bankructwa, a jej obecny właściciel i zarządca, ojciec rodziny – James O’Leary swoimi konserwatywnymi metodami nie potrafi wydostać firmy z kryzysu. Jego apodyktyczny charakter i średniowieczne metody działania doprowadzają do rozdźwięku w rodzinie, buntu i piętrzenia problemów. A dorosłe już córki Brianna i Colleen chciałyby być wreszcie docenione przez ojca, zauważone oraz przede wszystkim pragnęłyby móc mieć własne zdanie co do swojej przyszłości… Sprawy jeszcze bardziej się komplikują, gdy do Irlandzkich łąk powraca po dłuższej nieobecności Gilbert Whelan – wychowywany przez rodzinę osierocony chłopak oraz Rylan Montgomery – kleryk, daleki kuzyn odbywający praktyki w tutejszej parafii.
Przyznacie, że fabuła powieści zapowiada się dość ciekawie, a intrygujących wydarzeń nie brakuje. Jednakże od pierwszych stron styl pisarski autorki wydał mi się bardzo schematyczny. Brakowało mi opisów wprowadzających w klimat opowieści, jakiegoś kolorytu, malowania słowem. Jestem przekonana, że Irlandzkie Łąki, w których w przeważającej większości toczy się akcja, mają swój urok, piękno otaczającego krajobrazu i najbliższej okolicy. Przez moment zastanawiałam się, czy to przypadkiem nie wina przekładu, ale niestety nie miałam dostępu do książki w oryginale. Na szczęście w miarę rozwoju wydarzeń ten aspekt schodzi jakby na dalszy plan i w końcu zupełnie przestałam zwracać na niego uwagę. Tym bardziej, że autorka pisze ciekawie i zajmująco o coraz bardziej skomplikowanej codzienności swoich bohaterów.
Pani Susan określa swoją powieść jako romans okraszony wiarą. I choć cenię sobie opowieści przesycone religijnością, w których bohaterowie kierują swoje myśli do Stwórcy, szukają wsparcia w Niebiosach i starają się żyć zgodnie z prawidłami wiary, w tej powieści trochę mnie to męczyło. Zbyt dużo patosu, który przytłacza, a sama istota modlitwy, która powinna być w takiej opowieści czymś naturalnym, wygląda sztucznie.
Mimo tych wszystkich niedoskonałości książkę nieźle się czyta. Autorka potrafi zainteresować i zaintrygować czytelnika kolejnymi wydarzeniami. Akcja biegnie dość wartko, nie ma dłużyzn i nudy. Jest to całkiem niezły debiut. Ciekawa jestem, jak potoczą się dalsze losy bohaterów „Irlandzkich łąk” i jakie będą moje odczucia po lekturze kolejnej części. Myślę, że niebawem skuszę się na tom drugi zatytułowany „Szlachetne serce”.
Polecam.