Każdy z nas ma swoje ulubione książki i całe ich serie do których wraca co jakiś czas. Tak samo jest ze mną. Ciężko byłoby wymienić je wszystkie, ale z całą pewnością na tej liście znajdują się Dary Anioła. Właśnie z tego powodu nie wahałam się nawet chwili kiedy pojawiła się okazja przeczytania poszczególnych tomów (których jeszcze nie znam) jak i tego który już znam – Miasta kości. Książkę recenzowałam kilka miesięcy temu, dlatego czasami przytoczę fragmenty tamtej recenzji.
Clary do momentu przełomowej imprezy w klubie Pandemonium, żyła jak typowa nastolatka. Sprzeczała się z matką, chodziła do szkoły i spotykała z najlepszym przyjacielem Simonem. Jednak od tamtej nocy, gdy zobaczyła coś, czego jak się później okazuje, w ogóle nie powinna widzieć. Jej całe życie ulega diametralnej zmianie, a na jaw wychodzą, co raz to nowsze fakty i kłamstwa, z jakich tworzyło się dotychczasowe życie dziewczyny. Wszystko za sprawą przystojnego i dość tajemniczego chłopaka o imieniu Jace, który należy do nowojorskich Nocnych Łowców. Jak potoczy się dalej cała ta historia?
Powieść czytałam dosyć niedawno, więc doskonale wiedziałam jak potoczą się losy bohaterów, ale mimo to frajda z czytania była równie wielka jak za pierwszym razem. Ponownie dałam się porwać w wir akcji i z zapartym tchem śledziłam zmagania bohaterów z siłami zła, ale także z samymi sobą (z uczuciami jakie w nich buzują). Razem z Clary i Jace’yem przezywałam tragiczny moment przez który posypało się całe ich życie (chociaż ja już wiem jak to się dalej potoczy :P).
Czytając Miasto kości czytelnik, nawet jeżeli robi to ponownie, nie tylko nie ma świadomości uciekającego czasu, ale także ubywających stron. Jestem tego doskonałym przykładem. Książkę, zarówno wtedy jak i teraz, „połknęłam” w jeden wieczór. Wracając jednak do meritum, Cassandra Clare w bardzo umiejętny sposób potrafi wzbudzić w swoich czytelnikach ciekawość już od pierwszych zdań powieści. Dzięki temu fabuła wciąga bez reszty i nie daje o sobie zapomnieć nawet przez chwilę, aż nie przeczytamy ostatniego słowa. Chociaż nawet i wtedy na długo kołacze się po głowie. W sumie nie ma się, co dziwić, ponieważ autorka naprawdę włożyła sporo serca i pracy, aby fabuła była dopracowana w każdym nawet najmniejszym szczególe. Wszystko to okraszone jest sporą dawką niedopowiedzeń i mrocznej aury, ponieważ pisarka nigdy nie ułatwia niczego swoim czytelnikom. Najważniejsze informacje muszą sami rozszyfrować i wyłowić spośród gąszczu aluzji i plątaniny intryg, które doskonale skrywają to, co w powieści stanowi trzon całej fabuły, nie tylko tego tomu, ale i całej serii.
Jedynym ale jakie miałam do książki w trakcie pierwszej przygody odbywanej z jej bohaterami, była koszmarna oprawa graficzna, która wcale nie nastrajała zbyt optymistycznie do lektury. Na szczęście wydawnictwo, wraz z wejściem do kin ekranizacji Miasta kości, postanowiło uraczyć swoich czytelników zupełnie nowym wydaniem całych Darów Anioła. Dzięki temu królują teraz w zupełnie niesamowitych oprawach graficznych. W sumie nie ma się co dziwić, bo oryginalnymi okładkami ze Stanów Zjednoczonych nie sposób się nie zachwycać.
Podsumowując. Jak już wspominałam i pewnie jeszcze nie raz to powtórzę, twórczość Cassandry Clare pokochałam od momentu w którym przeczytałam pierwszy tom Diabelskich maszyn. Później było Miasto kości… któremu dałam się „uwieść” i pozwoliłam porwać do mrocznego, pełnego tajemnic świata Nocnych Łowców. Jednak tym razem od razu drapłam z półki kolejne dwa tomy (właśnie się w nich zaczytuję).