Co prawda samą książkę przeczytałam pod koniec ubiegłego roku, ale uważam, że kilka słów jej się należy.
Przyznam szczerze, że moja opinia o pozycjach wydawanych w Czarnej Serii nie jest najlepsza. Ot, w większości nadają się do czytania, ale bardzo dobrą żadnej bym nie nazwała. Mimo to bardzo zainteresowałam się debiutem Dolores Redondo. Krótka lektura opisu Niewidzialnego strażnika (nawiasem mówiąc, szczęśliwie uczyniona tuż przed świętami), średnia na
www.lubimyczytać.pl i generalnie pochlebne opinie na wszystkich blogach, na których natknęłam się na książkę, sprawiły, że z miejsca wpisałam ją na samą górę listy gwiazdkowych prezentów i niemal natychmiast po rozpakowaniu zabrałam się do czytania.
O czym to jest? Przede wszystkim rzecz dzieje się w kraju Basków, konkretnie w dolinie rzeki Baztán, gdzie dochodzi do serii tajemniczych morderstw. Ofiarami padają młode dziewczyny. Modus operandi sprawcy – ułożenie zwłok i dobór ofiar, sprawiają wrażenie obcowania z czymś nieludzkim. Rodzice drżą o swoje córki, a prasa szybko chrzci sprawcę mianem Basajauna (w mitologii baskijskiej, duch opiekuńczy lasu, główna, ale na szczęście nie jedyna, baskijska postać mitologiczna, z którą dane będzie czytelnikowi się zapoznać). Do prowadzenia sprawy wyznaczona zostaje detektyw Amaia Salazar. Dzięki temu kobieta wraca do miejsca swojego dzieciństwa.
Ale nie było to dzieciństwo udane.
Na pierwszym jest oczywiście śledztwo, ale to nie wszystko. Jest także Amaia, jej przeszłość, jej rodzina, jej siostry, jej matka… Na tym chyba zakończę, bo nie chcę psuć nikomu zabawy. Napiszę jeszcze tylko, że wszyscy miłośnicy skomplikowanych rodzin oraz retrospekcji poczują się ukontentowani.
Dolores Redondo jest debiutantką i muszę przyznać, że to widać. Nie twierdzę bynajmniej, że jej stylowi można wiele zarzucić – przeciwnie bohaterowie są dobrze zarysowani, a ze stron wyłania się klimat małej, górskiej miejscowości (jeśli o mnie chodzi, chciałabym tego klimatu więcej). Jej narracji brakuje jednak tego czegoś, co zawładnęłoby mną bez reszty podczas czytania, a dialogi w kilku mejscach wydają się trochę drętwe i nienaturalne. Żeby nie było, zaznaczam, że czytało się dobrze, ale też ja mam duże wymagania.
Polubiłam główną bohaterkę, tym bardziej, kiedy poznałam jej przeszłość. Niestety nie mogę tego powiedzieć o jej małżonku – nie dość że Amerykanin, to jeszcze tak wspaniały i tak idealny, że za każdym razem, kiedy Amaia dumała na jego zaletami, miałam coraz większą nadzieję, że na koniec zginie albo okaże się mordercą (a najlepiej i jedno, i drugie) – chyba jestem złym człowiekiem, bo lubię, kiedy bohaterowie cierpią. Wiem nawet z czego to wynika: w tej książce nic nie jest opisane z perspektywy Jamesa; James tylko jest, uczestniczy w wydarzeniach i wszyscy się nim zachwycają. Moją ulubioną postacią została więc ciotka głównej bohaterki, kobieta, która praktycznie wychowała Amaię i nauczyła ją wróżyć z kart.
"Odizolowana od świata społeczność małego miasteczka, otoczonego gęstwiną lasów przywołuje na myśl klimaty serialu Miasteczko Twin Peaks."
Tak zachwala Niewidzialnego strażnika wydawca. A ja zawsze daję się nabrać na porównania z Twin Peaks, chociaż w 99% przypadkach spotyka mnie zawód. W tym wypadku nie zawiodłam się aż tak bardzo, chociaż większość bohaterów to rodzina głównej bohaterki i powinowaci, reszta to osoby podejrzane albo rodziny ofiar, więc za wiele tego miasteczka nie uświadczyłam. Lubię kryminały, gdzie autor nie skupia się tylko i wyłącznie na śledztwie, ale też na życiu osobistym osób w nie zaangażowanych. W przypadku Niewidzialnego strażnika autorka dogodziła mi do tego stopnia, że moja natura „śledczego z bożej łaski”, aż domaga się więcej kryminalistyki.
Niewidzialny strażnik podobał mi się i nie żałuję ani minuty ze spędzonych na czytaniu. Nie jestem jednak bezkrytyczna, widzę, że może być jeszcze lepiej, szczególnie że czytanie o Baskach, było dla mnie jak powiew świeżości. Tym bardziej niecierpliwie czekam na tom drugi, zwłaszcza że w życiu detektyw Salazar pozostało jeszcze wiele niewiadomych, a zakończenie jednej sprawy okazało się niespodziewanie wstępem do następnej.