Pisząc recenzję do poprzedniego tomu „Królów Przeklętych” żywiłem nadzieję na „rozkręcenie się” serii oraz nie mogłem doczekać się dalszych losów barwnej palety bohaterów z Ludwikiem Kłótliwym na czele. No i … doczekałem się, jednakże efekt przerósł a nawet przegonił moje oczekiwania. „Trucizna królewska” niesie ze sobą nie tyle powiew zmian czy burzę wydarzeń ale prawdziwe tornado emocji, intryg i namiętności. Zemsta Jakuba de Molay i tytułowe przekleństwo uosabia się tym razem ( a raczej uprzedmiotawia) w truciźnie, czego możemy się spodziewać po tytule. Zacznijmy jednak od wątku fabularnego.
Król Ludwik, po straceniu swej poprzedniej żony, postanawia poślubić Klemencję Węgierską. W państwie dzieje się coraz gorzej a na domiar złego król wyrusza na nieudaną wyprawę wojenną przeciwko Flandrii. Tymczasem Klemencja, podczas swej podroży do Paryża, napotyka na liczne przeciwności losu lecz w końcu bierze ślub z Ludwikiem i zostaje koronowana w Reims. Niestety parze królewskiej nie jest przeznaczone spokojnie panowanie. Wir knowań i intryg prowadzi w końcu do tragedii. Ludwik zostaje otruty.
Oprócz głównego wątku króla i jego najbliższych mamy w „Truciźnie królewskiej” cały labirynt pobocznych wątków, podobny do rozgałęzień rosłego dębu. Na szczęście tym razem Druon oszczędził czytelnikowi pisania o „nowych twarzach” i nie wprowadza na arenę wydarzeń wielu świeżych bohaterów. Z drugiej jednak strony pojawia się tu pułapka na „leniwego” lub „powolnego” czytelnika. Zbyt długie przerwy w lekturze mogą spowodować całkowitą amnezje i nie będziemy pamiętali kto, w poprzednich tomach, był kim. Radzę więc czytać „Królów przeklętych” ciurkiem.
Wśród, rzeczonych już, pobocznych wątków na pierwszy plan wysuwają się wątki Filipa i Joanny de Poitiers oraz ich kłopoty małżeńskie, wątek perypetii miłosnych Guccia oraz knowania Mahaut. Wprowadzają one do powieści świeży powiew i są ciekawą odskocznią od raczej denerwującego wątku niestabilnego emocjonalnie Ludwika.
Analizując powieść Druona pod względem historycznym należy stwierdzić , że została ona napisana w sposób tak genialny, iż trudno rozróżnić fakty historyczne od ubarwień i fantazji autora. A to chyba duży plus. Z drugiej strony jednak, jako trzecia odsłona trylogii, „Trucizna królewska” nie wnosi do serii nic nowego. Nie jest może tak nudnawa jak „Król z żelaza” ale nie znajdziemy w niej żadnych „smaczków”. Jednakże powieść przeczytać warto, choćby dlatego, iż w przeciwnym wypadku nie będziemy w stanie połapać się w fabule tomu następnego, którego „Wydawnictwo Otwarte” jeszcze nie wydało a, jak pisałem powyżej, długie oczekiwanie nie sprzyja lekturze serii.
Reasumując, powieść – tornado zmiata nieuważnego czytelnika i zniechęcić się łatwo. Z drugiej strony, liczne watki poboczne ratują całość i wszystko się jakoś trzyma kupy. Uważajcie tylko na to kto wam podaje migdały…