Książka w zamierzeniu autora jest panoramicznym obrazem Moskwy w roku 1937, roku niezmiernie ważnego dla zrozumienia stalinizmu, i szerzej sowieckiej mentalności. Jest w książce wielka ilość wątków i opowieści, przytoczę dla mnie najciekawsze.
Dostajemy obraz miasta i kraju w wielkiej przebudowie, w trakcie rewolucji społecznej, ekonomicznej, kulturalnej. Tworzy się zupełnie nowe społeczeństwo, zaprojektowane na modłę stalinowską. Dość powiedzieć, że „W latach 1926-1939 ze wsi do miast przeniosły się co najmniej 23 miliony sowieckich chłopów. Była to migracja ze wsi do miasta na skalę nienotowaną dotąd w dziejach świata.” Ludzie ci pracowali w nowo powstałych zakładach przemysłowych i żyli w nieopisanej nędzy: ci którym się poszczęściło mieszkali w barakach w salach z piętrowymi łóżkami, inni musieli sobie znaleźć kąt: „Wielu robotników nocowało po prostu w fabrykach, dosłownie pod stołami narzędziowymi, przy których spędzili dzień pracy. Jeszcze inni znajdowali schronienie w tunelach metra, sztolniach, bądź w ziemiankach.”
Z drugiej strony rok 1937 to przede wszystkim czas Wielkiego Terroru, gdy: „W przeciągu jednego roku aresztowano około dwóch milionów ludzi, zamordowano około 700 000, do kolonii pracy lub do łagrów zasłano niemal 1,3 miliona osób.” Poza tym „Tylko nieliczni, których prześladowano i zamordowano, wiedzieli, dlaczego właśnie ich spotyka ten los. Zarzuty i oskarżenia pod ich adresem brzmiały niewiarygodnie i zdawały się być nie do pojęcia, jednak rzeczą jeszcze bardziej niepojętą było to, że oskarżeni przejmowali je i odtwarzali w trakcie przesłuchań”.
To też rok procesów pokazowych, które były w gruncie rzeczy wydarzeniami medialnymi, parodią prawa, upiornymi spektaklami nienawiści i zastraszania; to tam sąd: „trzyma się zasady, że najwyższą formą dochodzenia do prawdy nie jest dowód materialny, lecz zeznania oskarżonych.” I oskarżeni, złamani torturami i wierni linii partii przyznawali się do niewiarygodnych przestępstw, żądając dla siebie kary śmierci.
Wielu prominentnych działaczy partyjnych, żeby uniknąć upokorzenia procesu i nieuniknionej egzekucji, wybierało samobójstwo. Ale dla władz nawet to było nie w porządku: samobójstwo określano jako „akt wrogości wobec partii, niegodny jej członka”.
Autor cytuje obficie niesławny rozkaz nr 00447 podpisany przez Jeżowa, który jest „kluczowym dokumentem dotyczącym 1937 roku i zapewne także XX wieku.” Mamy tu pokazaną mechanikę Wielkiego Terroru: dla każdego regionu wyznaczone są liczby osób do rozstrzelania (lokalni bonzowie często zawyżali te kwoty: chcieli przypodobać się Wodzowi.)
Pisze Schlögel, że ofiary stalinowskich represji nigdy nie doczekały się takiej uwagi i upamiętnienia jak ofiary nazizmu: „Asymetria rzucała się w oczy. Świat, który przyswoił sobie takie nazwy, jak Dachau, Buchenwald, Auschwitz, miał problem z nazwami takich miejsc, jak Workuta, Kołyma lub Magadan.” Słusznie pisze, że Rosja dopiero wtedy upora się ze swoją stalinowską spuścizną „kiedy Łubianka, ten symbol bezgranicznej pogardy dla człowieka i morderczej przemocy w centrum Moskwy (…) zamieni się w muzeum i w miejsce pamięci.” Nie sądzę, aby to się stało w przewidywalnej przeszłości...
Ciekawa jest opowieść o spisie powszechnym z 1937r., po którym okazało się, że w kraju żyje 162 mln ludzi zamiast oficjalnych 170-72 mln. Nie policzono ofiar wielkiego głodu, kolektywizacji i terroru... Z powodu tej różnicy, spis został anulowany, a wszyscy jego organizatorzy zostali aresztowani i skazani, wielu rozstrzelano.
Z drugiej strony w tym czasie kwitło, ściśle kontrolowane, życie kulturalne: z rozmachem organizowany rok Puszkinowski, koncerty w radio, produkcja filmu, popieranie muzyki jazzowej itd.
Ma książka trochę dłużyzn, n.p. szczegółowy opis pogrzebu Ordżonikidze, warty, kondolencje, telegramy, po co? Poza tym sporo tam niepotrzebnych wyliczanek, n.p. długa lista rozstrzelanych w czasach Wielkiego Terroru architektów sowieckich.
Mimo to dostaliśmy fascynujący portret miasta w czasie apogeum terroru, gdzie represje i strach przeplatają się z, w miarę normalnym, życiem.