Dagmara Bożek "Polarniczki" Zdobywczynie podbiegunowego świata,
Niedawna zapowiedź "Polarniczek" (książka miała premierę 3 listopada), przypomniała mi widziany przez laty cykl filmów dokumentalno-podróżniczych, pokazujący życie naukowych wypraw na Arktykę i Spitsbergen, w których codzienna praca związana z zapewnieniem prawidłowego funkcjonowania bazy połączona jest z naukowymi obserwacjami, ale też normalnym życiem z dala od domu, rodziny. Szczególnie zapadły mi w pamięć opowieści o zmieniających się porach roku, budzącej się do życia arktycznej przyrodzie.
Tak więc kiedy tylko zobaczyłam "Polarniczki", miałam chęć poczuć ponownie klimat tamtych filmów, a przy okazji spojrzeć na pracę w stacjach badawczych z kobiecej perspektywy.
Kobiet bardzo długo nie było wśród uczestników wypraw. Podobnie jak taterniczki, himalaistki, tak polarniczki musiały dość długo czekać na swoją chwilę. Od momentu kiedy na Spitsbergen w 1958 roku przyjechała Zofia Michalska, do końca czerwca tego roku w polskich wyprawach do Arktyki i Antarktyki uczestniczyły 373 kobiety.
Nie jest tak, że kobiet nie interesowały nigdy dalekie wyprawy. Już w 1914 roku na transantarktyczną wyprawę Ernest Shackeltona, pomiędzy pięcioma tysiącami zgłoszeń mężczyzn znalazł się również list trzech pań, gotowych przywdziać nawet męski stój, by stać się równouprawnionymi uczestniczkami. Pisały w nim między innymi: "Czytałyśmy wszystkie książki i artykuły, które napisano o niebepiecznych wyprawach odważnych mężczyzn w regiony polarne i nie rozumiemy, dlaczego mężczyznom przypada cała chwała, a kobietom żadna, zwłaszcza że kobiety są równie dzielne i zdolne jak mężczyźni." W tamtych czasach nie zostały jeszcze zabrane.
Świetnie, że książkę stworzyła kobieta, która sama była uczestniczką dwóch wypraw polarnych, autorka innych popularyzujacych te regiony książek. To powoduje, że czytalnik ma poczucie otrzymania historii z pierwszej ręki, od osoby która nie tylko rozmawiała z innymi uczestnikami naukowych misji, ale sama w takich uczestniczyła.
Z rozmów z polarniczkami wyłania się polarny świat widziany z kobiecej perspektywy, począwszy od jego początków, kiedy kobiety pojawiały się na wyprawach jako pionierki, do czasów współczesnych, kiedy wreszcie mogą mieć poczucie równego traktowania.
Poza opowiadaniami o naukowej stronie każdej misji, konieczności aklimatyzacji, a przede wszystkim ścieraniem się i docieraniem różnych charakterów, ludzi, którzy muszą wspólnie spędzać miesiące lub rok, "Polarniczki" zawierają też mnóstwo anegdot. Najbardziej zapadła mi w pamięć ta o chlebie pieczonym na zakwasie zrobionym z pokruszonych sucharów beskidzkich i soli odsalanej z wody. Kto jak nie kobieta wpadłby na taki pomysł.
Okazuje się, że polarne krainy mają bardzo wiele do zaoferowania, a jednocześnie nadal mnóstwo rzeczy czeka tam na zbadanie i opisanie. Książka przeczytana dzięki uprzejmości Wydawnictwa Mando.