Czytelniczy kryzys wzmocnił moją sympatię do kryminałów skandynawskich. To właśnie po nie sięgam ilekroć dopada mnie niemoc i brak chęci na cokolwiek. Odwracają one moją uwagę od ogarniającego mnie zewsząd lenistwa, a także umożliwiają mi nadrabianie zaległości, które już dawno powinny przejść do historii. Niestety nie wszystko jest bezpośrednio od nas zależne, a i warto jest zrobić sobie czasami przerwę od czynności, które są w stanie sprawić nam naprawdę wiele przyjemności. Kilka dni przerwy sprawiają bowiem, że powracamy do książek z jeszcze większą żarliwością i chęcią poznawania kolejnych powieści. Tak samo było i w przypadku jednej z najnowszych publikacji Ake Edwardsona.
Erik Winter udaje się na miejsce kolejnej zbrodni. Wszystko wskazuje na to na samobójstwo i fakt, że ofiara niezwykle dokładnie zaplanowała swoją śmierć i zadbała o to, by nikt przedwcześnie się o niej nie dowiedział. Z biegiem czasu okazuje się, że istnieje wiele poszlak, które śmiało mogą sugerować brutalne zabójstwo i związek tej sprawy z morderstwem, którego dopuszczono się przed dwudziestoma laty. Czy goteborskiej policji uda się rozwiązać zagadkę tajemniczego zgonu? Jaki związek z tym wszystkim ma hotel, w którym znaleziono ciało młodej kobiety? Czy kierujące Winterem przeczucia okażą się prawdą?
"Pokój numer 10" zapowiadał się jako intrygujący i pełen napięcia kryminał, który zapadnie do mej pamięci na wiele długich lat. W trakcie czytania okazało się jednak, że tym razem nie będzie już tak kolorowo i muszę przygotować się na rozczarowanie, które pojawiło się już na samym początkiem lektury, a z czasem miało się tylko pogłębiać. Podobał mi sam pomysł na napisanie tego utworu i byłam święcie przekonana, że szwedzki pisarz będzie w strasznie go obronić. Niestety tak się nie stało, a ja przez ponad połowę książki zastanawiałam się nad odłożeniem jej z powrotem na półkę. Strasznie tego nie lubię, ale jeśli w poznawanej przeze mnie historii jestem świadkiem opisów, które bywają w niej zbędne, to nie widzę powodu, dla którego miałabym się z nią dalej męczyć. W tego typu pozycjach literackich liczy się przede wszystkim wartka akcja i niezapomniane emocje, które związane są ze sposobem prowadzenia śledztwa. Tego mi w tym przypadku zabrakło i strasznie żałuję, że Ake Edwardson nie dopieścił tej powieści do tego stopnia, by wszyscy jej czytelnicy byli zadowoleni w równie zaskakującym stopniu.
Nie będę ukrywać, że trochę się zawiodłam na tym autorze i już sama nie wiem, czy chciałabym ją polecać komukolwiek. Sama nie jestem pewna, czy jeszcze kiedykolwiek po nią sięgnę. Wszystko tak naprawdę zależy od indywidualnego gustu każdego z Was. Jeśli czujecie, że odnajdziecie w tym kryminale cechy naprawdę dobrej literatury to nie widzę przeszkód byście przekonali się o jej jakości na własnej skórze. Ake Edwardson posługuje się przyjemnym stylem i gdyby nie jego bezsensowne powtórzenia i ciągłe przeżywanie tego samego, to mógłby się pokwapić o miano naprawdę fajnego pisarza. Póki co powstrzymam się przez aplauzami i ze stoickim spokojem zapoznam się z kolejnym dziełem, które już wcześniej pojawiło się na polskim rynku wydawniczym. Muszę przyznać, że nie mogę się już doczekać tego spotkania, ponieważ jestem świadoma tego, że dwie inne powieści szwedzkiego autorka, podobały mi się i to bardzo. Mam nadzieję, że już nigdy więcej nie będę miała do czynienia z aż tak nieudanymi publikacjami.
Wyd. Czarna Owca, październik 2012
ISBN: 978-83-7554-390-2
Liczba stron: 464
Ocena: 5/10