Mówi wiatr:
"Tworzę arcydzieła.
Z powietrza mi się ta moc wzięła".
Sztaudynger zaczyna tomik od tej fraszki i jest to jakby o nim samym - fraszki jako "arcydzieła" to takie branie slów na wiatr. Forma fraszki jest lekka, wietrzna właśnie, ale jeśli słowo "arcydzieło" traktować z humorem, nie będzie dla nich za wielkie, bo wiadomo, że pada nie na poważnie. Sztaudynger ma bowiem dystans i do siebie i do swej twórczości (Tworzę dzieła wiekopomne / O których jutro sam zapomnę). Sam jest trochę jak wiatr - z wiatrem od starożyności kojarzony jest pierwiatek męski, ale też inteligencja, czyli po staropolsku: dowcip, a dziś powiemy: humor. Humor jest ulotny - więc wiatr... O roli poety-fraszkopisa w literaturze autor ma wyrobione zdanie:
Jestem kąkolem
Zdobię i zachwaszczam pole
Istnieje jeszcze inna pisarska powinność - inność. (Obowiązek pisarza). Jedna jeszcze autotematyczna fraszka, fraszka o literaturze, to apostrofa do poetów, być może do tych współczesnych z lat 60-ych w rodzaju Grochowiaka czy Różewicza, których poezja przestała zajmować się piękną chwilą i estetyzowaniem (i dobrze). Sztaudynger w poezji woli wciąż niedopowiedzenie:
Apel do poetów
Nie nazywajcie rzeczy po imieniu
Lecz po marzeniu, śnieniu, niespełnieniu.
Autor podzielił tomik na 6 rozdziałów tematycznych, z których zaledwie dwa, trzy (Krople liryczne, Ucinki, Szumowiny) mówią cokolwiek o ich zawartości. Szumowin jest najwięcej i chyba są najbardziej znane. Znalazłem między nimi i kilka wyjątkowo trafnych, które zapamiętałem - wcale nie z książek, lecz z tych krążących wśród ludzi jako powiedzonka. Podobnie jest z tymi z rozdziału Garść tych, które lubię.
Książeczkę da się przeczytać w pół godziny, lecz czytanie fraszek nie jest lekturą pasjonującą (zasnąłem...), a takie ich nagromadzenie w lekturze "na raz" nie służy i samym fraszkom - nie cierpią tłoku. Potrzebują miejsca, odstępu - tak jak obraz potrzebuje przestrzeni na ścianie, tak fraszka czy złota myśl potrzebuje sytuacji lub kontekstu. Nanizane na nitkę tomiku wierszy sprawiają wrażenie zasuszonych grzybków, których zresztą zbieranie - sądząc po jednej z fraszek - obok zbierania miłostek było pasją poety.
Czwarty rozdział - Myśli robaczywe - to istotnie nie fraszki: nie są wierszowane ani rymowane. Sześć fraszek "z podróży" zdradza z kolei, że autor jeździł na urlop do Bułgarii, i że nie tylko panie gustowały w Bułgarach, lecz także panowie w Bułgarkach...
W podsumowaniu lektury fraszek raczej sparafrazowałbym jedną z nich, którą się autor zwraca do swego czytelnika:
Spuść zasłonę
Na nie slone...
Bo za słonych nie uświadczyłem... Cóż, czasy się pewnie zmieniają: walka klasowa i język ludu wciąż się zaostrzają...
Na końcu jeszcze 4 wierszowane Bajki dla dorosłych:
Pani Zajączkowa - o mądrej samiczce zajączka, która mitygowaniem swego męża a z drugiej strony ustępowaniem mu w innych kwestiach potrafi nie tylko utrzymać tromtadrackiego samca przy sobie, ale także w ogóle przy życiu. Typowa bajka o ludziach pod zwierzęcym przebraniem.
Wyprawa sójki za morze - inna, dużo krótsza wersja niż Brzechwy. ograniczająca się do dni tygodnia.
U babci- o zegarze i upływie czasu.
Kij - bardzo ciekawa, liryczna opowieść o dziadu proszalnym i jego przyjacielu - kiju wędrownym, którego nie wolno oddać, aż chyba po śmierci.
No i jeszcze ilustracje - to nimi przyciągnęła mnie książka do siebie. Znałem frywolne ilustracje Mai Berezowskiej, ale w mej pamięci zwykle były to postaci w kostiumie barokowym, dziewiętnastowiecznym, ostatecznie lata dwudzieste. Tu po raz pierwszy spotykam Berezowską, która rysuje wspołczesnych z końca lat sześćdziesiątych. Oprócz jedynej kolorowanej - 10 czarno-białych ilustracji w tekście do konkretnych fraszek. Jeśli zatrzymam książkę w biblioteczce, to chyba tylko dla nich.