Sosnowiec, Sosnowice vel Świniogród. Miasto przez jednych uwielbiane, przez drugich znienawidzone, a trzecim obojętne. Tu rozgrywa się akcja „Korzeńca”, napisana wprawnym piórem profesora nauk humanistycznych, Zbigniewa Białasa. Skąd ta druga niezbyt chlubna nazwa miasta? To naleciałość z czasów wcześniejszych, w których rozgrywa się akcja książki, czyli na krótko przed wybuchem I wojny światowej, gdy na mapach nie istniała Polska. Powodów tego niechlubnego miana nie zamierzam tłumaczyć, by skusić tak zwolenników, jak i przeciwników nazwy, do samodzielnego odnalezienia odpowiedzi w książce.
Ciekawostek z historii będzie w niej z resztą całe mnóstwo, bo „Korzeniec” jest powieścią historyczno-obyczajową, z ciekawym wątkiem kryminalnym, który stał się zaledwie pretekstem do ukazania zajmujących zjawisk społeczno-kulturowych występujących w tamtym czasie i w tamtym rejonie.
Ale „Korzeniec”, to również powieść pełna humoru, ironii, dowcipu, szyderstwa, choć tematyka kręci się wokół sprawy niewesołej: „Dwudziestego dziewiątego czerwca 1913 roku o godzinie szóstej rano na nasypie kolejowym w centrum Sosnowca znaleziono ciało pozbawione głowy i na podstawie dokumentów, które znajdowały się wciąż w wewnętrznej kieszeni marynarki, ustalono natychmiast, że zwłoki należą do Alojzego Korzeńca.” I tu pojawia się pytanie, które towarzyszyć powinno każdej osobie, która w przeciwieństwie do Korzeńca posiada głowę na karku: w jaki sposób zwłoki mogły stać się bohaterem całek książki? Przyznam bez bicia, że stało się to dla mnie pytaniem zasadniczym, zagadką, która skłoniła mnie do sięgnięcia po tę książkę. Zadawałam sobie też i drugie pytanie, w jaki sposób ów korpus bez głowy zasłużył sobie nie tylko na tytuł, ale i na okładkę!
Korzeniec (wbrew moim początkowym oczekiwaniom) jest bohaterem, którego śmierć stała się pretekstem do przedstawienia nie historii zbrodni, czy życia tytułowego bohatera, lecz historii miasta i jego mieszkańców, na tle konfliktu pomiędzy trzema mocarstwami znienawidzonymi przez Polaków. To celowo wprowadzany przez autora zabieg, który wyróżnia książkę na tle innych. „Korzeniec” to równocześnie studium zachowań ludzkich, dowód na to, że my – ludzie, niewiele się zmieniliśmy mimo upływu stulecia. Wciąż targają nami uprzedzenia, przesądy, ulegamy niskim pobudkom i instynktom.
To także doskonała satyra na nasze narodowe wady, gorzkie obserwacje naszych głównych przywar, ale przedstawionych ze szczyptą zrozumienia i sympatii.
Śmierć Korzeńca zepchnięta zostaje na margines, choć wątek poszukiwania winnego okrutnej zbrodni wraca od czasu do czasu, by ostatecznie wyjaśnić sprawę. W książce jednak istotniejsi są żywi. Ważny jest każdy, kto miał styczność z denatem, czy to świadomą, czy przypadkową. W ten sposób czytelnik ma możliwość poczynienia społecznego przeglądu wśród mieszkańców Sosnowca. Od elit po element społeczny, od bohemy artystycznej po tradycjonalistów. Żyd, katolik, sufrażystka, włóczęga, czy dziennikarz, to tylko niektóre z postaci z którymi mamy do czynienia, by w pełni uświadomić sobie różnorodność kulturową, obyczajową, religijną, etc. tamtego okresu. I choć druga połowa książki skupia się w zasadzie na wszystkim, tylko nie na prowadzeniu śledztwa w sprawie Korzeńca, a momentami tempo powieści zwalnia, nie dzieje się to ze szkodą dla książki. Można odnieść co prawda wrażenie, że z zawrotnego tempa nie zostało wiele, a z tak początkowo napompowanego balonika uszło powietrze. Nie jest to jednak zarzut, czy niedostatek książki. Jest to zdecydowanie czynnik in plus, coś co sprawia, że książka nabiera wyjątkowości. Dlatego gorąco polecam każdemu przeczytanie książki, która uwieść może niejednego czytelnika.