„Zastanawiam się, czy istnieje świat okrutniejszy niż ten, w którym każe się nam zabijać ludzi, których kochamy.”
Przyznam Wam się do jednej rzeczy w temacie czytania – ze wszystkich książek najwięcej czasu zajmuje mi zabranie się za tzw. fenomeny w literaturze fantastycznej. Od samego początku mojej przygody z tym gatunkiem miałam niezrozumiałe trudności z sięganiem po takie książki, mimo że dotąd na żadnej się nie zawiodłam. Dawno, dawno temu wydano cykl o młodocianym czarodzieju, Harrym Potterze, do którego zawsze będę mieć sentyment, jednak muszę przyznać, że ten typ fantastyki to jednak nie moja bajka. W gimnazjum „Zmierzch” i cała saga sprawiły, że zaczęłam częściej sięgać po literaturę fantastyczną, w której teraz siedzę niemal non-stop. Dalej słynne „Igrzyska śmierci”, Trylogia Czasu, książki Nalini Singh, Sherrilyn Kenyon, Richelle Mead… i popłynęło. Do czasu, gdy usłyszałam o Carrie Ryan i „Lesie zębów i rąk”. Muszę stwierdzić, że prawnicy z zawodu i zarazem pisarze z zamiłowania mają często dziwne pomysły literackie – ta pozycja nie jest odstępstwem od reguły. Dodatkowo gdybym wiedziała, że poruszy ona temat zombie, zapewne nigdy bym po nią nie spojrzała. Nie wiedziałam i jestem zawiedziona.
Cóż, miało być intrygująco – i było, ale to wrażenie wydaje się zaledwie kamykiem u podnóża góry elementów odrażających, niemal zmuszających do ominięcia danych fragmentów tekstu. Opisy przemiany były obleśne i mogłabym przytoczyć swoje myśli podczas czytania ich z idealną dokładnością – powiem jednak tylko, że te elementy mnie zraziły. Dodatkowo cała akcja z Siostrzeństwem i Mary ciągnąca się przez jedną trzecią, jeśli nie połowę książki – nudy na pudy! Jedyne ciekawe momenty to spotkania Mary z pewnym znanym jej pacjentem. Przewodnicząca Siostrzeństwa (imię wypadło mi z głowy) nie wywołała we mnie żadnych odczuć. Kompletne null, zero. Główna bohaterka też długo nie wywoływała u mnie żadnych emocji… w sumie to do ostatnich stron włącznie, chociaż nie ukrywam, że zdarzały się przebłyski. Na plus mogę jej policzyć inteligencję i wytrwałość w swoich dążeniach. O ile drugą cechę współczesne bohaterki często posiadają, to pierwsza zdarza się naprawdę rzadko. Najczęściej główne postacie przez pół książki, jak nie więcej nie potrafią dojść do wniosków, które czytelnik wysnuł już po pierwszych stronach. Tutaj niby można było domyślić się, czy Mary rzeczywiście dotrze do celu, ale sposób, w jaki to zrobiła, mógł zaskoczyć.
Trzy słowa o męskich bohaterach: kompletnie bez wyrazu. W „Igrzyskach śmierci” było podobnie – kompletnie nie spodobał mi się gość, który na początku historii akurat spotkał się z bohaterką. Drugiego zaś tam bardzo polubiłam, tutaj zaś zapałałam minimalną sympatią, która i tak została zniszczona przez autorkę.
Napięcie? Zero. Może przez przydługie opisy. Akcja? Niewiele. Może bym tego tak nie odczuła, gdyby inne wątki zostały odpowiednio rozwinięte, ale nie. Przyznam, że było w historii coś, co kazało mi czytać, jak już nad nią usiadłam, ale nie wiem, czy po prostu nie była to nadzieja, że będzie lepiej, że jeszcze zdąży mnie wciągnąć i z przyjemnością sięgnę po drugi tom. Nie doczekałam się i szkoda.
I jak wspomniałam we wstępie, nie sięgnęłabym po książkę, gdybym wiedziała, że zombie pełnią tu niemal główną rolę – nazwa Nieuświęceni nie zdradzała, czym są.
Styl autorki jest specyficzny. Jak wspominałam, zbyt długie opisy. Obleśne opisy przemiany w zombie. Rozwlekanie prostych sytuacji na dziesiątki stron i ujmowanie tych bardziej skomplikowanych w kilku – tak być nie powinno. Ponadto po książce oczekuję wywołania u mnie jakichś emocji, a i tego mi tu zabrakło i dziwię się recenzjom, gdzie autorzy piszą o ogromnym przeżywaniu wszystkiego z bohaterami – styl nie za bardzo pozwalał się do emocji tych ludzi dostać.
W sprawie oprawy graficznej – ona mnie tak naprawdę zachęciła do przeczytania książki, więc tego mogę pogratulować. Okładka drugiego tomu intrygowała mnie bardziej od samego początku i pewnie będzie to jeden z powodów, dla których zapoluję na tę część w bibliotece.
Podsumowując, miałam najwyraźniej zbyt wysokie wymagania po dziesiątkach pozytywnych recenzji. Przyznaję 4 gwiazdki książkowe, bo Mary była całkiem inteligentna i zdeterminowana, co było chyba głównym powodem, dla którego powstrzymałam się od rzucenia książką w ścianę. Po drugi tom i tak sięgnę, bo po pierwsze: interesuje mnie okładka i po drugie: lubię doprowadzać serie do końca.