„Winnie patrzyła na niego łagodnymi, czekoladowymi oczami pełnymi miłości. Kilraven uspokajał się powoli. To dzięki niej zaczynał się odprężać. To ona sprawiała, że było mu lżej na duszy. To ona dawała mu wreszcie zaznać spokoju. Po raz pierwszy od wielu lat wyrwał się z czarnych szponów melancholii. Odetchnął głęboko.”*
Stracił wszystko co kochał. W jednym dniu, w jednej chwili. Odebrano mu sens życia. Od tej chwili żył tylko dla zemsty, tylko by sprawiedliwości stało się zadość i winni ponieśli odpowiedzialność za zbrodnie… Żyjąc na krawędzi egzystował z dnia na dzień. Czy jest coś co pomoże mu odzyskać spokój?
McKuen Kirlaven jest agentem FBI, który po siedmiu latach od śmierci swojej żony i córeczki Melly cały czas nie może się pozbierać. Przez ten czas egzystuje pozorując, że wszystko jest dobrze. Jednak tak naprawdę cały czas żyje tym co zobaczył na miejscu morderstwa. Postanawia już się nie zakochać i odnaleźć mordercę jego rodziny.
Jak jednak wiadomo nie zawsze jest tak jak chcemy. Kirlaven przeniesiony do Jacobsville spotyka Winnie Silnclair dziewczyna, która mimo swojego bogactwa nie obnosi się nim i pracuje w Centrum Służb Ratowniczych jako dyspozytorka. Ona też ma złe wspomnienia. Coś jednak ich do siebie ciągnie.
Pojawia się przełom w śledztwie dotyczącym śmierci najbliższych agenta i ten nie bacząc na to, że podąża do celu po trupach wykorzystuje dziewczynę. Przy okazji zachowując się jak słoń w składzie porcelany rani młodą i naiwną Winnie, która jest w nim zakochana. Proponuje jej małżeństwo i wejście do paszczy lwa co pomoże mu uzyskać potrzebne informacje.
Czy dziewczyna się zgodzi na ten szalony pomysł? Uda jej się przebić przez skorupę agenta i pomóc mu zacząć żyć na nowo? Kto jest mordercą poszukiwanym od lat? I czy Kilraven zdaje sobie sprawę w co pakuję Silnclair?
Niby banalne i nic nowego, ale coś w sobie ma. Opis postaci agenta FBI trafia do serca. Zrozpaczony po stracie córeczki nie potrafi żyć normalnie, zamyka się na wszystkie uczucia i już więcej nie pokochać. Smutne, ale zrozumiałe… Ciężko jest się pozbierać po takiej tragedii. Początek jest w prawdzie niezbyt interesujący, ale z czasem akcja się rozkręca, a my możemy obserwować poczynania głównych bohaterów jak i reszty mieszkańców małego miasteczka. Jak wiadomo w takich miejscowościach wszyscy o wszystkim wiedzą więc mamy możliwość przeczytać parę zabawnych scen. Znajdziemy też tu opis uczucia, które niby jest niewinne, ale…
Bohaterowie mają swoje osobowości co bardzo cenie w książkach. Podobała mi się postać Winnie. Młoda, niby naiwna, ale jak już to potrafi pokazać pazurki i zawalczyć o swoje. Cenie takie kobiety. Rozumiem ból Kilravena, ale nie popieram jego działań. Jego wahania nastrojów i to, że bez żadnych uprzedzeń chciał wykorzystać dziewczynę… Na uwagę zasługuję opis miasteczka. Taki prawdziwy, swojski.
Niby banalna historia, ale w ciąga. Mi wystarczył jeden wieczór na przeczytanie „Bez ojej zgody”. Czyta się ją szybko i z prawdziwą przyjemnością. Polecam.
*str.286