Strata drugiej osoby boli. A boli jeszcze bardziej, gdy tak do końca nie wiadomo, co się z nią dzieje. Czy jeszcze jest szansa na spotkanie z nią. Człowiek chwyta się każdej, choćby najmniejszej i najbardziej nieprawdopodobnej deski ratunku. A co, gdyby tak po roku nieudanych poszukiwań, nagle zapukał do drzwi nieznajomy człowiek, który uważa, że wie, gdzie znajduje się ukochana osoba? I czy można – na pierwszy rzut oka – w dość zwyczajnej rozgrywce w karty, przegrać swoją Wiarę?
Piotr Sender urodził się 1990 roku. Zadebiutował w 2011 roku książką „Bóg nosi dres” wydanej nakładem wydawnictwa Replika. Dwa lata później ukazała się kolejna – „Punkhead”, zaś w 2014 roku już pod logo wydawnictwa Uroboros – „Po drugiej stronie cienia”.
Nadal nie wiem, co mam sądzić o tej książce. Z jednej strony czytałam ją z niejaką przyjemnością, z drugiej strony czułam się, jakbym zmuszała się do tego. Może to przez te długie rozdziały? Tak, zaczynam doceniać te krótsze, które o wiele szybciej się czyta, bo można bez bólu je przerwać, nie zastanawiając się i nie liczyć stron do następnego. Może odnosiłam takie wrażenie, bo spodziewałam się czegoś zupełnie innego? Nie wiem dokładnie czego, ale na pewno nie historii, którą otrzymałam.
Wcale nie mówię, że to, co przedstawił w swojej powieści Piotr Sender jest złe i nie powinno się tego czytać. Muszę przyznać, że jest naprawdę dobre i doceniam pomysłowość autora. Do tej pory chyba nie spotkałam się z czymś podobnym, bo „Wszechświaty” Leonarda Patrignani dotykają na pierwszy rzut oka zbliżoną tematykę, jednak tak naprawdę zupełnie się od siebie różnią. „Po drugiej stronie cienia”, jak sam tytuł wskazuje jest o wiele mroczniejsza, a co najważniejsze, nie jest tu w żaden sposób poruszana teoria Wieloświatów, a dwóch – tego znanego nam obecnie i tego znacznie się od niego różniącego.
Czytając ten tytuł nie mogłam pozbyć się pewnej i dość nachalnej myśli, jakobym znajdowała się w grze (do takich wniosków doszedł nawet sam bohater) i to właśnie na jej kanwie on powstał. I tak przyszło mi do głowy, że gdyby ktoś podjął się tego wyzwania, to może coś by z tego nawet wyszło? Autorowi nie można odmówić wyobraźni, bo to, co przedstawił w swojej już trzeciej książce, jest całkiem godne podziwu. No i najważniejsze – udało się mu mnie zaskoczyć. Sprawy na ostatnich stronach powieści przybrały dla mnie tak nieoczekiwany obrót, że nie mogłam uwierzyć w to, co czytam i wydawało mi się to jakimś żartem, który zaraz zostanie wyjaśniony. Niestety, historia toczyła się dalej, a ja przyznałam Senderowi plusa, za to, że nie poszedł na skróty i przedstawił dość makabryczną wersję wydarzeń.
Niestety nic ciekawego nie mogę napisać o bohaterach. Nie związałam się jakoś szczególnie z żadnym nich. Jednym, który w jakiś tam sposób wydał mi się interesujący był Skiz. No dobra, i byłam ciekawa historii Leny, która niestety nie została jednak przedstawiona.
Zastanawia mnie jedno – czy ciąg dalszy to tylko taka zagrywka, czy rzeczywiste plany autora? Byłam święcie przekonana, że jest to powieść jednotomowa. Jednak Sender napisał dość otwarte zakończenie, więc nic nie stoi na przeszkodzie, żeby kontynuować historię Aleksa Bejnara, choć czuję, że będzie ona jeszcze mroczniejsza. Mam nadzieję, że jeśli Polak pokusi się o kontynuację, to przekaże w niej wreszcie historię Leny, bo po końcowych rewelacjach jestem jej najbardziej ciekawa.
Czy „Po drugiej stronie cienia” to warta przeczytania lektura? Oczywiście! Jeżeli gustuje ktoś w polskich i mrocznych klimatach oraz prostym, nieskomplikowanym języku, w którym nie brakuje niecenzuralnych wyrazów, to z pewnością pozycja dla niego. Takie nasze polskie i udane urban fantasy w olsztyńskich klimatach.