Dzień nie osiągnął jeszcze południa, a już jest trzydzieści stopni Celsjusza w słońcu. Nawet w budynku, który imituje prowizoryczny punkt obserwacyjny jest duszno. Najgorsze jest czekanie. Nagle dostrzegasz ruch. Patrzysz na tabelę odległości, bierzesz poprawkę na wiatr i celujesz. Robisz to automatycznie. Przez optyczny celownik widzisz jak powietrze faluje załamując obraz uzbrojonych ludzi, celujących w grupę twoich przyjaciół. Nie wybierałeś ich, armia za ciebie wybrała. Teraz to nie ma znaczenia, musisz ich chronić. Palec delikatnie pociąga za spust i słyszysz wystrzał. Dla pocisku siedemset metrów to niewielka odległość, dla ciebie to ułamek sekundy. Sekundy w której ginie wróg. Kolejne pociągnięcie spustu i kolejna śmierć. To takie proste. Nie masz żadnych wyrzutów sumienia, czy współczucia. Jedynie co czujesz w tej chwili to odrzut.
Tak wyglądał każdy dzień pracy Chrisa w Iraku, snajpera elitarnej jednostki SEALs. Choć początki nie wskazywały na to, że zostanie strzelcem wyborowym. Jako młody chłopak był kowbojem na jednym z rancz w Teksasie. Potem uczęszczał wielokrotnie na rodeo jako zawodnik i myślał o zawodowstwie. Jednak jego kariera skończyła się wraz z złamaną ręką, zwichniętym barkiem, obitych płucach i nerkach, a to wszystko podczas jednego występu, gdy koń przewrócił się na niego, a następnie ciągnął przez pół areny. Sam Chris obudził się dopiero w śmigłowcu. Po długiej rekonwalescencji i nieudanych studiach, zapisał się do wojska, by na komisji powiedzieli mu, że się nie nadaje z powodu urazów ręki. Zrezygnowany wrócił na ranczo i po roku dostał telefon, czy nie chciałby być w elitarnej jednostce SEALs, wtedy jeszcze mało znanej. Bez namysłu zgodził się. Nie wiedział, że zapisał się na najbardziej morderczy trening w całej armii Stanów Zjednoczonych.
Skrót SEALs to akronim od SEA AIR LAND, czyli podstawowego teatru działań komandosa tej jednostki. Ochotnicy, którzy przebrną przez 25-tygodniowy "podstawowy kurs niszczenia podwodnego", BUD/S (Basic Underwater Demolition/SEAL), dalej muszą odbyć szkolenie w ramach 16-tygodniowego kursu SQT (SEAL Qualification Training), aby zakwalifikować się do plutonu SEALs. Jest to połączenie działań w terenie, wraz z logistyką i wywiadem. Każdy "operator" czyli komandos musi umieć współpracować ze swoją drużyną na każdym polu bitwy. Mało który człowiek dociera do końca i otrzymuje oficjalną naszywkę na mundur.
Chrisowi się to udało. Zdobył jeszcze szkolenie snajperskie, które przechodzi jeszcze mniej ludzi.
Książka jest napisana w formie wspomnień, ustawionych chronologicznie. Od młodości, poprzez trening, aż do działań wojennych. Autor uczestniczył w kilku zmianach kontyngentu w Iraku. Działał w Bagdadzie, Al-Falludży i Ar-Ramadi. Od początku był na polu bitwy, więc jego opisy są z pierwszej ręki. Czytamy jak jego towarzysze zdobywali dom po domu, skrzyżowanie po skrzyżowaniu, a on osłaniał ich niczym anioł stróż. Byli integralną częścią, tworzywem które sprawiało w ruch całą machinę wojenną. Ale jako snajper współpracował nie tylko ze swoją drużyną. Często też współdziałał ze zwykłą piechotą lądową czy zmechanizowaną. Był wszechstronny z racji braku strzelców wyborowych na polu bitwy. I równie skuteczny. Podczas jego pobytu w Iraku miał ponad 150 potwierdzonych trafień śmiertelnych i z pewnością drugie tyle nieoficjalnych. W książce Chris skupia się na jak najwierniejszym przedstawieniu bitwy, choć nie do końca mu się to udało. Czasem zalicza jedno czy dwa trafienia w ciągu dnia, a czasem leży bezczynnie wyczekując jakiekolwiek ruchu. I nie ma tak częstych strzałów w głowę jak na filmach. Tutaj liczy się skuteczność, a nie popisywanie. Jeżeli wróg został trafiony, to znaczy wyeliminowany z działań wojennych. Nieważne w co trafiłeś, jeżeli nie może podnieść karabinu to koniec dla niego. Również pisze o różnych problemach z klimatem. Okropny upał to mała część tego co znajdziemy w Iraku. Najgorszy był piasek który niszczył drogi sprzęt i sprawiał, że podczas burzy piaskowej widoczność malała do zera.
Ale Chris opowiada nam nie tylko o działaniach wojennych, ale również o zwykłym dniu w bazie. Często szkolił innych, przyszłych strzelców wyborowych, przekazując im wiedzę oraz doświadczenie zdobyte na polu bitwy. Czasem pod koniec rozdziału wypowiada się jego żona, opisując jak zmieniał się ich związek oraz jak martwiła się o swojego męża który był tysiące kilometrów od niej. Jest to ważne, ponieważ rzadko zdarza się by taka książka pokazywała "drugą stronę", czyli rodzinę która jest daleko od wojny.
Teraz czas na to co mi się w książce nie podobało. Spodziewałem się wręcz reporterskiego opisu działań wojennych, z całym jego okrucieństwem. Wszak sam autor był w środku tych zmagań. Dostałem książkę w której autor skupia się jedynie na tym jak eliminował wrogów i z jakiej broni korzystał. Rozumiem, że to jest ważne w tego typu wspomnieniach, ale spodziewałem się, bardziej drastycznego opisu i odpowiedzi na pytania, dlaczego weterani takich wojen budzą się z krzykiem w nocy. Trochę mi się wydawało, że marginalizował straty własne armii Amerykańskiej. Nie mówię tu o jego kolegach, ale na pewno widział śmierć żołnierzy amerykańskiej piechoty.
Kolejna sprawa dotyczy naszego polskiego wydania. Rozumiem, że cierpimy na brak takich książek, mimo wysyłania co chwilę Polskiego kontyngentu na różne zagraniczne misje. Rozumiem, że nasza rodzima Jednostka Wojskowa "Grom" nie chwali się swoimi sukcesami w różnych publikacjach. Ale drogi wydawco, nie pisz, że książka zawiera opisy wspólnych AKCJI z GROM-em, gdy tak naprawdę tych AKCJI jest pół jednego rozdziału. I te AKCJE polegają na wymianie doświadczeń między jednostkami specjalnymi (tj SEALs i GROMu). A opisana prawdziwa AKCJA, była tylko jedna, gdzie Chris stał w "kolejce" na szturm do budynku. Tak więc wg mnie to chwyt marketingowy na Polskiego czytelnika.
Podsumowując książka jest przeznaczona dla miłośników militariów. Nie znajdziemy w niej rozterek moralnych czy pytań odnośnie miejsca człowieka w tej machinie wojennej. To nie jest "Stąd do wieczności" czy "Cienka czerwona linia", gdzie przedstawiają człowieka jako bestie. To relacja żołnierza z pierwszej linii frontu, gdzie trzeba myśleć o swoich kolegach i o sobie, jak wrócić w jednym kawałku. Dla mnie książka otrzymuje 6/10.