Zakazany – czy raczej niedostępny – owoc zawsze smakuje najlepiej. Nathan od dawna jest zauroczony Anastasią, piosenkarką, na której koncertach tańczy. Chciałby się do niej zbliżyć, ale ta wydaje się otwarta i entuzjastyczna jedynie podczas swoich występów; poza nimi staje się zdystansowana i chłodna. Nie ufa mężczyznom, nikomu nie chce zdradzić sekretu ze swojej przeszłości. Ana nie pozostaje obojętna na wdzięki tancerza, ale nie zamierza robić nic, co sprawiłoby, że poznaliby się lepiej. Do czasu, aż Nate łamie odgórną zasadę na oczach ogromnej publiczności. Od tej pory wszystko się zmienia.
Debiut polskiej pisarki, piszącej pod pseudonimem jako Samanta Louis, to przede wszystkim romans osadzony na ciekawym tle, związanym z show-biznesem i przemysłem muzycznym. Oczywiście, choć początkowo na drugim planie, dostajemy też wątek związany z dzieciństwem głównej bohaterki, który z czasem uderza ze zdwojoną siłą. W połączeniu dostajemy dość szczegółową i obszerną historię miłosną, zbudowaną na traumie z młodości i poczuciu zagrożenia. Nie da się ukryć – efekt okazał się interesujący, a akcja wciąga od pierwszych stron.
Oczywiście książka nie jest pozbawiona wad. Moim głównym zarzutem jest tempo powieści: wydarzenia gnają do przodu z taką prędkością, że miejscami trochę trudno nad tym wszystkim nadążyć. I już nawet nie chodzi o przeskoki czasowe, których również, zwłaszcza pod koniec, uświadczymy. Autorka zdecydowała się zmieścić główną akcję utworu w zaledwie kilku dniach. Kiedy co jakiś czas któryś z bohaterów swoją wypowiedzią daje do zrozumienia, że w świecie przedstawionym wcale nie upłynęło wiele czasu, czytelnik mimowolnie się dziwi. Gdyby fabułę rozłożyć na znacznie większą ilość stron – czy nawet na dwa tomy – zadziałałoby to bardzo korzystnie nie tylko na psychologię postaci, ale też na komfort czytania.
Szkoda też, że dość szybko dowiadujemy się, co się kryje za przeszłością Anastasii. Inni bohaterowie muszą tkwić w niewiedzy znacznie dłużej, a kiedy prawda faktycznie wychodzi na jaw, dla odbiorcy nie ma to już żadnego elementu zaskoczenia – choć, oczywiście, ładnie spaja to całą akcję i sprawia, że dzięki temu Ana jest wykreowana konsekwentnie i skrupulatnie. Podobało mi się, że mogłam śledzić jej stopniową przemianę, to jak otwierała się pod wpływem Nathana i stawała się inną kobietą, znacznie dojrzalszą i mniej skrytą. Wydaje mi się, że właśnie ten motyw, motyw dojrzewania i akceptowania samego siebie jest tutaj najważniejszy – Anastasia ma raptem 22 lata, jest młodą dziewczyną, która na skutek tragicznego wydarzenia z dzieciństwa nigdy w pełni nie dorosła. Na szczęście to, dzięki Nate’owi, diametralnie się zmienia.
Sposób pisania Samanty Louis jest naprawdę przyjemny w odbiorze. W książce znajdziemy dużo opisów uczuć i przeżyć bohaterów – rozdziały się przeplatają i raz dostajemy perspektywę Any, a raz Nate’a, co daje pełen obraz sytuacji – ale to całkiem normalne, w tego typu historiach emocje stają niemalże na pierwszym miejscu. Zdarzały się zgrzyty stylistyczne, jak np. powtórzenia, jednak na dłuższą metę nie było to uciążliwe; po kilkunastu stronach niemalże nie zwracało się na nie uwagi, bo człowiek był zwyczajnie ciekawy, dokąd pobiegnie dalej akcja. Muszę też powiedzieć, że z przyjemnością zobaczyłabym ekranizację tej powieści – poszczególne sceny wydawały mi się bardzo „filmowe” i jestem pewna, że w kinie zrobiłyby jeszcze większe wrażenie.
W kwestii zakończenia mam pewne wątpliwości. Technicznie wypadło bardzo dobrze, autorka postarała się, żeby pozamykać wszystkie wątki w przejrzysty, ładny sposób, pozwalając też sobie na drobne zaskoczenie, które pojawia się już w samej końcówce. Nie jestem jednak przekonana, czy fabularnie taki finał się broni. Nie chcę zbyt wiele zdradzać, bo to popsuje całą zabawę z czytania, ale to, co zostało ujawnione na temat matki dziewczyny, mogło jednak pozostać w sferze niewiadomych jako haczyk budujący bardziej otwarte zakończenie albo w ogóle zostać pominięte. Niemniej czytało się dobrze i tak naprawdę nie wiem, kiedy dotarłam do ostatniej strony.
„Chłopak, który pokazał mi, jak żyć” to opowieść o miłości, która potrafi kruszyć mury i dodaje odwagi do zmierzenia się z problemami, nawet tymi najbardziej intymnymi i wywołującymi największy strach. Zdaję sobie sprawę, że romansów na podobną modłę znajdziemy na rynku wydawniczym wiele, niemniej książce Samanty Louis warto dać szansę. Jest to dobry, a przede wszystkim obiecujący debiut, który sprawia, że z przyjemnością sięgnę po kolejne publikacje tej pisarki.