Często czytana właśnie książka wywołuje u mnie falę przemyśleń, których po sobie nigdy bym się nie spodziewała. Czasem wręcz odnoszę wrażenie, że gdyby nie dana lektura, nigdy by one nie powstały. Inaczej jest po przeczytanym wierszu, inaczej po baśni mamiącej wyobraźnią, inaczej po książce, która już samą treścią muska moje zmysły i pobudza emocje. Zmienia się atmosfera, zmieniam się ja. Dlaczego o tym piszę? Skończyłam bowiem czytać „Między prawdą a grzechem” Witolda Wyrwy, a mój umysł – od pierwszych już stron – krążył wokół cierpienia mężczyzny. On, rycerz walczący z codziennością, odporny na łzy i wzruszenia, on – twardziel, on – z bólem większym od serca. Jak to się ma do rzeczywistości, skoro nie zawsze owa zbroja chroni, jak powinna?
Oto Michał, który lubi poczucie bycia innym niż większość. To pogrążony w „nieuchwytnej” depresji straceniec. To alkoholik na drodze wybrukowanej czarną kostką śmierci. „Chodź do mnie” - szepce zwodniczo kobieca kostucha i kusi strona po stronie - „Pij, niszcz się, sięgaj bruku i udawaj człowieka. Chodź, postawię ci butelkę, napijesz się w dobrym towarzystwie”. Michał stracił kobietę, miłość swojego życia. Człowiek bowiem tylko raz w życiu zakochuje się tak prawdziwie i na wieczność, a on swoje uczucia ulokował w niej lecz tylko po to, by po dwóch miesiącach został sam. Od tego momentu serwuje sobie degradację, destrukcję i powolne zabijanie. Zapomina o jedzeniu. Pije zawsze, wszędzie i o każdej porze. Upodla się, kompromituje, okłamuje. Nie daje sobie pomóc, bo roi o niej, roi o kobiecie, której już nie ma.
Jest muzykiem w zespole, lecz to sprzyja permanentnemu piciu w knajpie z kumplami po fachu. Zabija się alkoholem, a stawiają wszyscy. On jest gołodupcem bez grosza. Nie stać go nawet na dwudaniowy obiad w tanim barze mlecznym. Ostatnie pieniądze wydaje na lurowatą pomidorówkę smakowo „podkręcaną” koncentratem. Dno? Totalne, ale... ona, ona utracona, ona – mrzonka w dali.
„(...) Obudziłaś drzemiące cicho namiętności. W ciągu sekundy straciłem cały rozum. Byłaś darem od losu. Prezentem na Gwiazdkę”. „(…) Byłaś fundamentem, na którym stawiałem kolejne cegiełki swojego życia. (…) Ale teraz nie ma cię. Zostałem sam, lecz nie tylko bez ciebie, ale i wszystkiego, czym chciałem cię obdarować.”
„(...) Mężczyzna wyje, gdy traci miłość. Podobne dźwięki nie istnieją w naturze. Pewnie dlatego człowiek stworzył instrumenty – by dać ujście uczuciom.”
Witold Wyrwa otumania czytelnika. Oszałamia tekstem i stylem. Wszystko się w tobie trzęsie, drga. Z rąk wymykają się rzeczy, upadają, pękają. Upadają, jak Michał – i cała reszta. „Między prawdą a grzechem” to bardzo przejmująca powieść, która rozściela w tobie koc, rozkłada piknik, siada i już zostaje. Na zawsze. Zapuszcza korzenie w umyśle i w duszy. I choć nie godzisz się na drogę, na jaką Wyrwa rzucił swoich bohaterów, to jednak twoja bezradność jest tak beznadziejna, że nie możesz przestać czytać. Nie odrzucasz tej książki, choć masz czasem dość. Nie odrzucasz, aż skończysz. A wtedy – możesz mi wierzyć – a wtedy ją zamykasz, przytulasz do piersi i tężejesz w niewysłowionej apatii.
Przed czytaniem pokusiłam się rzucić okiem na opinie innych recenzentów. Powtarzają się w nich słowa – odór alkoholu, swąd dymu papierosowego i muzyka przetykana męskim (dosadnym) słownictwem i ocena na poziomie pół na pół. Niejednokrotnie odnoszę wrażenie, że owi opiniopisarze w ogóle nie przeczytali (całej). Że utknęli przy stoliku Mario, który podaje śniadanie, parzy kawę i zaprasza do jedzenia po dniu picia. Choć wielu i tu pewnie nie doszło osiadając ignorancko w knajpie „Abstynencja”. Lecz fabuła „Między prawdą a grzechem” nie zamyka się tylko we wnętrzu owej speluny. Wchodzimy do mieszkań bohaterów, poznajemy ich codzienność, przeszłość. Mamy okazję posmakować momentów trzeźwości. Momentów walki z samym sobą i z nałogiem. W powieści bohaterami są głównie mężczyźni, którzy nie raz „dostali od życia po mordzie”, jednak każdy z nich stara się dzień po dniu budować jako taką normalność.
Główna postać, Michał, to ktoś na kim w głównej mierze skupia się Wyrwa, ktoś, kogo rozrywa na strzępy, analizuje i obserwuje. Śledzi jego bezradność, słabość, ucieczkę i zagładę. Michał sam sobie gra żałobną pieśń stojąc nad własną trumną, do której pewnego dnia wpadnie. Zatoczy się w alkoholowym upojeniu i runie w otwartą i przygotowaną na tą okazję „leżankę na wieki wieków”. Amen.
Czytajcie – apelują do recenzentów. Czytajcie książki do KOŃCA, a potem dopiero piszcie o nich. Witold Wyrwa tego wymaga. „Między prawdą a grzechem” trzeba „przeorać” do ostatniej strony i choć po skończeniu lektury nie sięgniesz po „świąteczny papieros”, ani nie nalejesz sobie „celebrującej dzieło” lampki wina, to będziesz miał poczucie, że warto było. Nie wyzwolisz się spod jej jarzma. Nie oczyścisz już umysłu. Nie będziesz już tym samym człowiekiem, co kiedyś, ale to znak, że przeczytałeś bardzo dobrą książkę. Takie „skutki uboczne”serwuje tylko i wyłącznie wybitna literatura, do której od dziś zaliczam „Między prawdą a grzechem” Witolda Wyrwy. Bo tak, jak powieściowy Michał, będziesz żył wspomnieniami treści.
dziękuję sztukater