„Sekretna mowa kamieni” to już moje drugie spotkanie z twórczością autorki. Pierwszym tytułem Chiary Parenti, jaki miałam okazję czytać była książka „Sztuka sięgania gwiazd”. Pamiętam, że zrobiła na mnie dobre wrażenie i była skarbnicą inspirujących myśli. Przyznam szczerze, że miałam dość spore oczekiwania względem najnowszej książki autorki. Czy również zrobiła na mnie wrażenie? Zaraz się dowiecie.
Luna ma dwadzieścia dziewięć lat i już nie rozumie mowy kamieni. Nie rozumie i nie chce rozumieć, odkąd jej przyjaciel Leo ją opuścił. To razem z nim poznawała świat i podziwiała jego piękno. Teraz jest zgorzkniała i smutna i kiedy w jej życiu znów pojawia się Leo, nie chce słuchać jego wyjaśnień, odtrąca go, zamyka się. Wtedy z pomocą przychodzi dziadek Luny, mądry człowiek, który od zawsze przy niej był, który troszczył się i kazał jej trwać mimo bólu, niechęci, zwątpienia. To właśnie on dawno temu odkrył przed nią tajemną moc minerałów, nauczył małą dziewczynkę słuchać ich głosu i rozumieć, co chcą jej przekazać. I to znów on podsuwa zagubionej dorosłej Lunie dwa szczególne kamienie, kwarc – minerał przebaczenia, i koral, który walczy ze strachem. Daje jej odwagę i siłę do tego, aby potrafiła się zmierzyć z przeciwnościami losu i z samą sobą. Czy Luna wykorzysta szansę, jaką dostaje od losu? Jak pokieruje swoim życiem? Czy uda jej się naprawić relację z Leonardem?
Prawdziwa miłość to ktoś, kto sprawia, że lśnimy. Jedyna osoba, która potrafi zeszlifować nasze kanty tak, żeby światło wydobywało całe nasze wewnętrzne piękno. (…) Życie, a z nim napotykane przeszkody, kształtuje ludzi. Przycina nas, szlifuje, poleruje jak surowe diamenty. Ale tylko miłość nadaje nam blasku.
Trochę bałam się tego, że będzie to książka o kamieniach, ich sekretnej mocy i próbie zrozumienia tego, co chcą nam przekazać. Nie interesuje mnie ten temat na tyle, abym chciała zgłębiać jego tajniki. A bałam się, że zdominuje tę opowieść. Na szczęście nic takiego się nie stało. „Sekretna mowa kamieni” to historia znajomości Luny i Leonarda, opowiadająca też wiele o wspaniałym człowieku, jakim jest dziadek dziewczyny. A kamienie, których tak się bałam, stanowią wspaniałe, klimatyczne tło, dopełniające tę niesamowitą historię. Dzięki wspomnianym minerałom, klimat książki jest magiczny, a sama historia, mimo że pozornie zwyczajna, nabiera bardzo oryginalnych cech. Piękna jest to opowieść, wzruszająca, ciepła, z całą masą wartościowych i trafiających w sedno (i przede wszystkim do serca) przemyśleń. Chociażby tylko dla nich warto tę opowieść poznać. Na pewno niewątpliwą zaletą książki jest fakt, że skłania do refleksji, a to już bardzo dużo.
Ponieważ miałam okazję poznać już trochę styl autorki, w żaden sposób mnie nie zaskoczył. Jest tak samo przyjemny i przystępny jak w jej poprzedniej książce. Autorka pisze prosto, w taki sposób, aby trafić do każdego. I chociaż ma do powiedzenia dużo, nie stosuje ozdobników, nie stara się na siłę upiększać tekstu. I to jest fajne, bo przedstawia opisywaną historię w prawdziwy i przekonujący sposób. Przez książkę się płynie, chociaż akcja toczy się niespiesznie. Są momenty, kiedy przyspiesza, ale przez większość czasu snuje się leniwie. I chociaż uwielbiam dynamiczną akcję, uważam, że nie w przypadku każdej opowieści się ona sprawdzi. Tutaj również to wolniejsze tempo wprowadza czytelnika w odpowiedni nastrój, razem z magią, którą tworzą wplątane w tę opowieść kryształy. I myślę, że tej akurat historii wyszło to na dobre, efekt jest naprawdę niesamowity. Książkę czyta się szybko, albo inaczej, można ją szybko przeczytać, głównie dlatego, że rozdziały są krótkie i szybko można przeskakiwać od jednego do drugiego, jednak ja tego nie polecam. Po pierwsze dlatego, że emocje, jakie wzbudza w czytelniku ta historia, są obezwładniające i zwyczajnie nie da się szybko przez tę książkę „przelecieć”, nie przeżywając jednocześnie wszystkiego z bohaterami. Bo ta powieść nie tylko chwyta za serce, ona je łamie. Roztrzaskuje na drobne kawałeczki i potrzeba czasu, aby móc zebrać je ponownie do kupy. Po drugie, to jedna z takich lektur, którymi trzeba się delektować, aby jak najwięcej z nich wyciągnąć dla siebie.
O czym jest ta książka? O uczuciach, różnych, ale o miłości przede wszystkim, o poszukiwaniu własnej drogi, o kreowaniu własnej unikatowej rzeczywistości, o wątpliwościach, o odwadze, o realizacji marzeń i o tym, skąd brać do tego siłę. A także o tym, że warto otworzyć swoje serce, nie tylko dla innego człowieka, ale też dla nowych możliwości. Bo jest ich wiele i tylko od nas zależy, czy z nich skorzystamy i ruszymy na podbój świata, czy będziemy stać w miejscu. To cudowna, pięknie napisana i wartościowa historia, która dodaje otuchy, daje nadzieję, inspiruje i pozwala uwierzyć w to, że my również mamy siłę, że damy radę, że potrafimy. I że moc tkwi nie w kamieniach, które mogą jedynie nas wspomóc, ale w nas samych. Jestem pewna, że każda kobieta odnajdzie w Lunie i jej przemyśleniach cząstkę siebie. To fajnie wykreowana postać, która uczy się, dojrzewa i przechodzi metamorfozę na oczach czytelnika. Bohaterem, który jednak najbardziej chwyta za serce, jest dziadek Luny, przepełniony mądrością, wyjątkowy człowiek, który wie, co jest w życiu najważniejsze. Uwielbiam jego wiarę w innych, niesłabnące wsparcie, walkę do końca i ogólnie życiową mądrość. Fajnie mieć takich ludzi w swoim otoczeniu.
Podróż to przemiana, skarbie. Podróżując, oddalasz się od siebie samej, lecz już odmienionej. Nigdy nie będziesz taka sama, gdy usłyszysz skrzypienie podeszwy w pyle, gdy ujrzysz blask księżyca na drugim końcu świata.