Wśród wielu postapokaliptycznych historii, które ostatnio pojawiają się na rynku, trudno już znaleźć coś nowego, ciekawego, wciągającego i zaskakującego. Aktualnie najpopularniejsi są prawdopodobnie zombie lub wizja świata po użyciu broni jądrowej. Kosmici stali się raczej przeżytkiem, choć zawsze znajdzie się jakiś pisarz, bądź scenarzysta, który wykorzysta ten motyw. Takim oto pomysłem obdarował nas Rick Jancey. Sam motyw może nie jest żadną nowością, natomiast pomysł na resztę fabuły bardzo oryginalny, niepowtarzalny. Obca cywilizacja, której zaawansowanie przeważa naszą tysiąckrotnie, pragnie zniszczyć ludzkość doszczętnie. Czy jej się to uda?
Czytając dziesiątki zachwalających recenzji, słysząc jak znajomi zakochali się w tej historii, czując, że to może być coś dobrego, nie wytrzymałam i zakupiłam tak ostatnio popularną „Piątą falę”. Gorąca czekolada, dobre ciacho – idealne warunki do zapoznania się ze swoją przyszłą ulubioną książką. Każdy z Was zna to piękne uczucie, czytania po raz pierwszy ukochanego utworu. Ja to uczucie mam już za sobą, i jak się domyślacie, ta pozycja stoi już na czele moich ulubionych. Całe szczęście, że mogę czekać na kolejne części, jak i nieszczęście, gdyż cierpliwość nie jest moją mocną stroną.
Życie toczy się jakby nigdy nic, kiedy pewnego dnia na niebie pojawia się tajemniczy statek. Oznacza to tylko jedno – nie jesteśmy w tym wszechświecie sami. Media szaleją, ludzie również. Jedni uważają, że kosmici są nastawieni pokojowo, inny uważają ich za wrogów. Obiekt unosi się na niebie, ale nic więcej. Ludziom towarzyszy ogromne wyczekiwanie. Co będzie dalej? Napięcie wisi w powietrzu. Czy to koniec świata? Czy może nowa era, nowe technologie, wspólnota z inteligentniejszymi od nas? Ludzie szukają odpowiedzi na te pytania, i wtedy obce istoty atakują. „Pierwsza fala przyniosła ciemność. Druga odcięła drogę ucieczki. Trzecia zabiła nadzieję. Po czwartej wiedz jedno: nie ufaj nikomu.” Czy może być coś jeszcze gorszego, coś co doprowadzi ludzi do ostatecznej zagłady? Tak – i będzie to piąta fala.
Całą katastrofę poznajemy dzięki Cassie. Jest to nastolatka, która jako jedna z niewielu przeżyła pierwsze cztery fale. Czasami wydaje jej się nawet, że została na tym świecie zupełnie sama. Straciła dom, rodziców, przyjaciół, wszystko to, co pozornie zapewniało jej bezpieczeństwo. Człowiek, który stracił tak wiele często się załamuje, traci siłę do walki. Jesteśmy jednak tak skonstruowani, że w naszej głowie pojawia się jakaś iskierka nadziei, pojawia się jakiś cel, motywacja bez której nic nie ma znaczenia. Dla jednych jest to zemsta, ale dla naszej Cassie nadzieją i wiarą w lepsze jutro staje się jej braciszek, który został odebrany i zawieziony do obozu. Nie wie, czy Sammy w ogóle żyje. Nie wie, czy mają choćby cień szansy spotkać się jeszcze kiedykolwiek. Nie wie niczego, ale trzyma się tej myśli o braciszku. Przecież obiecała, obiecała mu, że się spotkają…
Dużym plusem książki jest to, że sytuację na świecie poznajemy również dzięki innym bohaterom. Ben, Sammy, Evan – świetnie uzupełniają relacje Cassie, dzięki nim poznajemy wizję końca świata dokładniej. Oczami dziecka, jak i nastolatka, a nawet… to już niespodzianka. Pomysł na obóz uchodźców również był świetny. Autor przedstawił to tak obrazowo, że każdą scenę z łatwością mogłam sobie wyobrazić. To jak oglądanie filmu, ale z każdym detalem, który przekazać może jedynie książka. Strach, niepewność, cierpienia, te uczucia wypływają z tej książki masowo. Znajdziemy również nadzieję, która rozkwita w nas, bądź na chwilę umyka. Dla mnie ta książka stała się ogromną motywacją. Czytając ją, miałam ochotę walczyć o siebie, o swoje marzenia. Bo tak niewiele trzeba, aby jutra już nie było. I nie twierdzę, że napadną nas kosmici, choć któż to może wiedzieć. Twierdzę tylko, że życie jest niepewne i kruche, a o rodzinę i przyjaciół zawsze warto walczyć. Trzeba mieć w życiu cel, motywację do działania. To tylko kilka refleksji, które naszły mnie po przeczytaniu „Piątej fali”.
Na okładce przeczytałam słowa: „Poznaj najlepszą powieść 2013 roku, zanim wszyscy zaczną zachwycać się filmem!”. Przyznam rację, jestem przekonana, że film zostanie nakręcony, ale szczerze wątpię, aby oddał on tyle emocji, co papierowa wersja. Dobra książka zawsze na pierwszym miejscu! Tyle akcji nie znajdziecie byle gdzie. To nie przypadek, że wszyscy się nią zachwycają. Polecam!